Gdy czytałam "Moje drzewko pomarańczowe" przypomniałam sobie japoński film animowany "Grobowiec świetlików" z 1988 roku.
Te dwa utwory są do siebie podobne: oba opowiadają o dzieciach i o tym, ile cierpienia może przynieść obojętność świata dorosłych.
Seita i Setsuko są rodzeństwem. On ma 14 lat a ona nie więcej niż pięć. Historia rozpoczyna się w 1945 roku, od bombardowania miasta i śmierci matki dzieci. I choć mają ciotkę, sąsiadów z którymi byli zaprzyjaźnieni, to tak naprawdę od tej chwili zostają zdani sami na siebie.
I walczą o życie. Walczą o jedzenie, ciepły kat, odrobinę radości. Nie mogą na nikogo liczyć i szybko się o tym przekonują. Seita nie ma złudzeń.
I to jest ten sam świat, co u Vasconcelosa - tam przyczyną cierpień Zeze byli niedostrzegający wrażliwości i potrzeby bliskości rodzice i rodzeństwo. Powodem było przygnębiające, odbierające nadzieję ubóstwo. W "Grobowcu świetlików" jest to wojna. Toczą ją dorośli, niszczą i nienawidzą a po drodze rozdają ciosy także swoim najbliższym. I trudno znaleźć usprawiedliwienie dla takiego zachowania. Ja go nie znajduję :(
Film jest piękny. Smutny. I nie jest to bajka.
Polecam.
Jedną z moich ulubionych scen, jest przyrządzenie lemoniady o smaku landrynek. Setsuko wszędzie ze sobą nosiła metalową puszkę, w których były cukierki. Seita wydzielał dziewczynce każdego dnia po jednej słodkiej kulce. Ale w końcu puszka była pusta... Aby osuszyć łzy małej, chłopiec wpadł na pomysł, by dolać do pojemnika wody i powstałą w ten sposób miksturą poczęstować siostrę. Była wniebowzięta!
Komediantka Władysław Reymont
2 lata temu