Wczoraj byłam w kinie na "Niani w Nowym Jorku". Lubię Scarlett Johansson, zwłaszcza za "Dziewczynę z perłą" oraz "Między słowami". Lubię ją też w wydaniu a'la Woody Allen.
No więc... film średni. O ile sobie przypominam powstał na podstawie głośnej przed laty książki, chyba pod tym samym tytułem. Autorka twierdziła, że spisała swoje własne doświadczenia jako niani. Jeśli tak, to broń nas Boże przed takimi dorosłymi i ich dziećmi...
Scarlett gra młodą dziewczynę, która w czasie wakacji postanawia (nie do końca samodzielnie dokonując tego wyboru) zostać nianią. Zatrudnia się u bogatej rodziny z Upper East Side i wykorzystując swoje doświadczenie antropologa, zaczyna "badać" obyczaje "obcych".
Bo Annie jest tam obca. Nie przynależy do tej samej kasty, co pracodawczyni daje jej błyskawicznie odczuć. Annie zresztą też w to wierzy...
I byłoby zabawnie i ciekawie, gdyby opowieść nie została zbudowana na zasadzie oczywistego kontrastu: dobra Annie - zła pani X. Mimo wszystko obraz rodziny, która poświęca cały swój czas na zbudowanie fortuny i prestiżu, jest porażający.
Ale Scarlett jest w tym filmie jakaś taka nijaka. Ani zabawna, ani wiarygodna. Szkoda.
Komediantka Władysław Reymont
2 lata temu