"Juno"
Święta spędzane przed telewizorem to koszmar. Ale gdy w tv nie można znaleźć nawet jednego programu do obejrzenia, to też klapa. Oglądałam jedynie "Kurczaka Małego" i tany naszych "gwiazd".
Zaproponowano mi więc "Juno" i była to cenna rada :)
Film o ciężarnej nastolatce oglądało się bez bólu i z przyjemnością. Bo oto główna bohaterka to wyszczekana, inteligentna i posiadająca zainteresowania (!) 16-latka. Miło się jej słuchało i miło patrzyło. Gdy zachodzi w ciążę ma to szczęście, że w pełni wspiera ją jej rodzina i przyjaciele. Bleeker, przyszły tatuś został odstawiony na boczny tor, ale tylko do czasu...
Przekorna nastolatka szuka rodziny dla swojego dziecka i poprzez ogłoszenie w gazecie trafia na zamożne małżeństwo. Ona, czyli Vanessa jest bardzo sztywna, on, czyli Mark chętnie wróciłby do czasów, gdy był nastolatkiem. Juno świetnie się z mężczyzną rozmawia o muzyce, filmach. Facet w końcu zapragnie cofnąć się do lat swojej młodości i znowu zacząć żyć bez zobowiązań. Oj, Juno, coś ty narobiła...
Do moich ulubionych scen należą te z Bleekerem; chłopakiem, którego Juno uwiodła. Zresztą później także zaczyna go uwodzić i dzięki Bogu. Bleeker jest biegaczem i najczęściej prezentuje się na ekranie w żółtych gimnastycznych szortach i takiejże przepasce na włosach. Chudziutkie nóżki, wstrząsające miny i reakcje na działania Juno - choćby dla tych scen warto zobaczyć film.
Dialogi są znakomite. Skrzą się dowcipem, choć temat przecież poważny... Można więc i tak? Ależ owszem :)
Choć nie jest to film analizujący dogłębnie problem nastoletnich matek, jest to po prostu komedia, to jednak na tyle dobra, że warto poświęcić 90 minut, by poznać Juno i Bleekera.
Stawia także pytanie o kondycję mężczyzn... Panowie, świat wymyka się wam z rąk ;)