"Bliźnięta Fahrenheit" Michel Faber  

Posted by Inblanco in


Wiecie co? Przed chwilą skończyłam notatkę o tych opowiadaniach i nagle, ni z tego, ni z owego wzięła się i zniknęła. Mimo zapisywania! Grrr.... Płakać mi się chce ale chyba bardziej to rzucić czymś ciężkim!

Nie dam rady napisać na nowo, a że muszę Wam powiedzieć, jak bardzo podobały mi się te opowiadania, to niniejszym to czynię.

"Bliźnięta Fahrenheit" Michela Fabera oficjalnie ogłaszam najlepszym zbiorem opowiadań, jaki do tej pory dane mi było przeczytać. Boskie! Doskonałe!

Faber potrafi mistrzowsko operować słowem: jak on to robi, że na kilku stronach wyczarowuje pełnokrwistą postać z drobiazgowo oddanym życiem wewnętrznym? Nie mam pojęcia. Zarysowuje charakter bohaterów, szkicuje klimat opowieści, wreszcie maluje mikroświat, w którym umieścił swoich podopiecznych. Całokształt zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Gdy to czytałam, to po skończeniu każdej z tych miniatur literackich mówiłam sobie: o, to moje ulubione opowiadanie. Potem czytałam następne i znowu miałam te same uczucia: właśnie, że to jest najlepsze! ; ) I tak kłócąc się sama ze sobą dotarłam do ostatniej strony... żal, moi mili, mnie ogarnął. Ja chcę jeszcze!

W poprzedniej notce (tej zjedzonej ) opisałam Wam 3 opowiadania. O zbiorowym orgaźmie podczas wykładu o kokosie (!), o matce narkomance próbującej nawiązać emocjonalną więź z synem i o podróży ojca z córką podczas strasznych dni, gdy świat ogarnia mrok. Pierwsze mnie rozbawiło, drugie zasmuciło a trzecie wystraszyło. A to tylko 3 opowiadania z 17. Z siedemnastu doskonałych opowieści o współczesnym człowieku. Perełka.

6/6

This entry was posted on 27.8.08 at środa, sierpnia 27, 2008 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

5 komentarze

A ja nie lubię opowiadań. Jak przysłowiowy polski czytelnik, podobno. No może poza opowiadaniami Czechowa, Gogola, Hłaski, Mrożka, Gombrowicza, paroma pozytywistycznymi nowelami. O kurcze! wychodzi na to, że jednak krótkie formy mi się podobają. Choć niektóre mnie strasznie męczą i nudzą, jak czytene od wielu, wielu tygodni opowiadania Woodego Allena.

2 września 2008 18:55

Hmmm... Matyldo, jak pisałam moja pierwszą notkę o Faberze (tą zeżartą przez wirtualną czeluść) to zaczęłam od deklaracji, że nie lubię opowiadań ;))) Serio serio.
I taka jest prawda. To dla mnie zdecydowanie za krótka forma, w której trudno mi się rozczytać. Ale "Bliźnięta..." pokochałam od pierwszego tekstu. Pewnie dlatego też ta notka jest takim wyznaniem miłości, bo się zadziwiłam własnym uwielbieniem dla opowiadań.

A tym Allenem to jestem zmartwiona, bo wydawał mi się (mam na myśli "Czystą anarchię") mocnym typem na jesienne smuty. Szkoda...

2 września 2008 21:21
Anonimowy  

Współczuję, ż Twoja praca się zmarnowała.Ja lubię niektóre, rozbudowane opowiadania.
Coś w tym Faberze jest, że czytelnicy go zachwalają.

3 września 2008 09:01

Fabera bardzo lubiłam po "Szkarłatnym płatku i białym". Teraz go jeszcze bardziej cenię. Ale na razie boje sie sięgać po "Jabłko" czy "Pod skórą" bo opinie na temat tych książek są bardzo skrajne. Wolę pozostać entuzjastycznie nastawiona do Michela F. :)

4 września 2008 12:25
Anonimowy  

Również nie znoszę opowiadań i staram się ich unikać, ale po Fabera musiałam sięgnąć, bo to jeden z moich najukochańszych pisarzy. I również oszalałam na punkcie 'Bliźniąt...'. Bardzo cieszę się, że tak przypadły Ci do gustu. 'Jabłka' się nie bój. Utrzymany w duchu 'Płatka...', potraktowany jako dopełnienie, a nie autonomiczna książka, zbiór opowiadań jest naprawdę całkiem dobry. Co innego gatunkowo różne 'Pod skórą'. Niemniej jednak, pomimo charakteryzującego je przerażającego turpizmu, szalenie mi się podobało ;)

9 września 2008 15:02

Prześlij komentarz