"Zmierzch" Johan Theorin  

Posted by Inblanco in

W wirze przygotowań świątecznych nie miałam czasu, by skrobnąć choćby parę zdań o kolejnym wysmakowanym skandynawskim kryminale, którym delektowałam się z dziesięć dni temu. Ale oto jestem, łapiąca oddech w przerwie pomiędzy lukrowaniem, czy raczej pomadowaniem pierniczków a lepieniem uszek, tudzież ucieraniem ciasta na kruche ciasteczka Cranberry Noel.

Pozwólcie, że nim przystąpię do pochwał, po raz kolejny zakrzyknę retorycznie: Jak oni to robią!!?

Okazuje się, że w tym zadziwieniu nie jestem osamotniona. Jeżeli komuś umknął artykuł m.in. o moim ostatnim przedmiocie pożądania, to polecam rozważania śledziowo-literackie Piotra Kofty, który odurzony surströmmingiem dokonuje swoistej analizy skandynawskiego fenomenu. Zgadzam się z nim, choć moim zdaniem pominięty został jeden z ważnych elementów, decydujących o wyjatkowości owej prozy. To przecież przyroda skandynawska.

Gdy taki Szwed wychodzi z domu w listopadzie, to on sobie nie wychodzi ot, tak po prostu. On walczy z wyjącym wiatrem, zacinającym deszczem, z wilgocią oblepiającą wszystko i wszystkich. Taka aura to depresja murowana. Od depresji do zbrodni już tylko mały kroczek... Ale nie zapominajmy o Finie, któremu narty w zimie potrzebne są, jak nam okulary przeciwsłoneczne w lecie. Fin przedziera się przez zaspy śniegu, by dotrzeć do bezpiecznej przystani: domu lub sklepu z pożywieniem i napojami ;) Zapadając się w śniegu, wygrażając zamieci śnieżnej pięścią (gdy sił wciąż starcza) - tak oto błękitnooki Fin spędza zimy.
To wszystko determinuje pewne zachowania, nie sadzicie?

Theorin napisał kryminał, którego akcja toczy się na Olandii. Czy wiecie co to jest alvaret? Step rozciągający się na wyspie. Niepokojący, pełen mrocznych tajemnic, dający schronienie ale i niosący zgubę. Tam własnie znika pewnego dnia pięcioletni Jens i nikt nie wie, co się stało z chłopcem. Dopiero 20 lat później pewne sprawy zostaną wyjaśnione.

Książka jest bardzo dobrze napisana. Bohaterowie są niejednoznaczni, potrafią zaskoczyć (oj, niektórzy bardzo!) ale przy tym ani na chwilę nie tracą na wiarygodności. Bardzo podobał mi się umiejętnie wpleciony w całą opowieść wątek metafizyczny, którego finał bardzo mnie usatysfakcjonował. Bałam się co też z tym fantem zrobi autor, a tu proszę... nie poszedł na łatwiznę.

Zbrodnia w zasnutym mgłą alvarecie... tego jeszcze nie było. Świetny pomysł i bardzo mnie cieszy informacja o stworzeniu cyklu, którego akcja toczyć się będzie właśnie na Olandii.

To tak w skrócie. Wracam do kuchni.

PS. Okładka jest straszna! Ten zapijaczony dziadek z pegeeru... jeśli tacy włóczą się po alvarecie, to ja dziękuję ;))) Nie jadę!

This entry was posted on 22.12.08 at poniedziałek, grudnia 22, 2008 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

9 komentarze

Anonimowy  

A nie znałam dotychczas, dziękuję Inblanco za jakże cenne informacje:) Udanych wypieków życzę:) Pozdrawiam!

22 grudnia 2008 14:23
Anonimowy  

I po to przegoniliśmy Szweda w XVII wieku, by teraz śmiał się nam w twarz wyższością swoich kryminałów??? Ostatni wysyp ich literatury zachęca do czytania. Ważna jest nie tylko intryga, ale i to co czyni je prawdziwymi - aż się czuje wiatr i ziąb, a nawet poznaje się sprawy dnia codziennego. Nie przemęczaj się przygotowaniami do świąt. Pozdrawiam:)

22 grudnia 2008 17:03
Anonimowy  

oooo ciekawe, ale okładka faktycznie z dupy, ze tak powiem ;)

22 grudnia 2008 20:59
Anonimowy  

He, a mnie ta okłądka własnie przyciągnęła, swoim niedopasowaniem właśnie, bo bardziej z westernem niz ze Skandynawią mi się kojarzy... Recenzja zachęcająca bardzo:)

22 grudnia 2008 21:59

A mnie właśnie ten dziadziuś do książki przyciąga. Taki w typie "twardy rybak na emeryturze", kto wie, o czym nie mówi... ;)

23 grudnia 2008 01:08

Foxino - polecam się, jak zawsze, na przyszłość :))) Wypieki w połowie zrobione, teraz w piekarniku mam keks a do sernika właśnie przygotowuję ingrediencje.

Nutto - no właśnie! Sprawiedliwość dziejowa, nie ma co ;)))

Mary - z ust mi to wyjęłaś ;)))

Padmo - czcionka i barwy tła rzeczywiście mają coś westernowatego w sobie, ale dziadek mnie odrzuca. Mam wrażenie, ze zaraz wyciągnie za pazuchy "Arizonę" (to by nawet pasowało, hi hi) i pokaże w szerokim uśmiechu braki w uzębieniu...

Marigolden - wiesz, że coś w tym jest? Jak napisałaś o twardym rybaku, już nieco przychylniej patrzę na dziadka P:)))
Ale czapkę filcową to i tak ma rodem z pegeeru! :)

23 grudnia 2008 11:22
Anonimowy  

Chodzę i chodzę koło tej książk.Po twojej recenzji znó nad nią dumałam. Najbardziej irytuje mnie nie facet( choc okładka , nie powiem...), ale cena.

23 grudnia 2008 14:05
Anonimowy  

miałam to na liście i ...jakoś mi znikło i teraz pewnie znowu wpiszę;) nie powinnam Was czytać;))

23 grudnia 2008 14:48
Anonimowy  

Heh, a ja tak zazdroszczę Szwedom tych zmagań z aurą... A książkę oczywiście dopisuję do wielokilometrowej listy "Do przeczytania" - chyba muszę ją sobie podzielić na kategorie, żeby zgrabnie przesunąć co niektóre pozycje do góry :>

24 grudnia 2008 11:00

Prześlij komentarz