Ostatnio mam szczęście do dobrych książek. "Co widziały wrony" będzie z pewnością w pierwszej piątce najlepszych książek tego roku. Czytałam wczoraj prawie 5 godzin a nawet nie jestem w połowie. Jeszcze. Ale się z tego cieszę.
Gdy Madeleine zostaje w klasie z panem Marchem mam ochotę zrobić komuś fizyczną krzywdę, gdy próbuje, już, już powiedzieć coś rodzicom, co mam nadzieję, naprowadziłoby ich na trop Marcha, to chcę krzyczeć. Czy ci ludzie są ślepi ???
Ale tak naprawdę, to właśnie są czujni i reagują na dziwne zachowanie córki. Tylko, że zbyt szybko znajdują rozwiązanie, czyli przyczynę zmian Madeleine. No tak, bo w końcu, świat narzuca im konieczność bycia szczęśliwymi. Oto mamy wzorcowy model rodziny i nikomu nie przyjdzie do głowy, że mrok może ogarnąć nie tylko przeszłość (czyli wojnę) ale i teraźniejszość.
Partie, gdy Madeleine wysuwa się na pierwszy plan są najlepsze. Jej odbieranie świata jest niesamowite. Nie mam już książki, więc nie mogę posłużyć się cytatem, ale był taki znakomity fragment: Madeleine z ojce i bratem idzie do nowej lodziarni. Cieszy się, że jest kimś nowym i nieznajomym dla właścicieli sklepiku. Myśl o tym, że gdyby spędziła w jednym miejscu całe życie i przez to stała się "do końca już określona" jest dla niej nie do zniesienia. Jej historia byłaby już znana, dopowiedziana do końca. Byłaby niewidzialna. Niezwykłe spostrzeżenie, prawda?
Naprawdę, polecam.
Komediantka Władysław Reymont
2 lata temu