O tym jaką siłę rażenia mają okładki, przekonałam się dobrych kilka lat temu. Omijałam wszystko z gatunku sci-fi oraz fantasy, bo koszmarne obwoluty mnie odstraszały. Najczęściej były to jakieś cycate samice oplecione rzemykami, wijące się wokół posągowego mięśniaka w kolorze blond.
Wydawało mi się to strasznie prymitywne i wskazujące na zawartość książki.
Hmmm... I wtedy przeczytałam "Solaris" Lema. Olśnienie i zachwyt. Mądra, piękna i smutna opowieść o granicach poznania. I pojawiło się pytanie retoryczne: to fantastyka ma _takie_ książki? Ma i to ile i to jakie :)
- "Solaris" Lema
- "Eden" takoz
- "Valis" Dicka
- "Ubik" Dicka
- "Wróbel" Russell
- "Miasto" Simmak
P.S. Czy tylko ja zostałam oszukana przez grudzień? Nie wiem czemu, ale co roku ulegam fantazjom, że to miesiąc świąt i odpoczynku i relaksu, a przecież to tylko 3 dni świętowania. Pozostałe ,zwłaszcza do 24 grudnia, to harówka! Dzisiaj umyłam okna. Jutro (chyba) będę piekła pierniki. A w pracy ... też szaleństwo :(