Czytam "Portret damy" Henry Jamesa. Idzie mi to dosyć powoli, ale czytam z przyjemnością. James ma bardzo analityczny styl: każda jego postać zostaje dokładnie rozłożona na części pierwsze i opisana drobiazgowo. To spowalnia trochę czytanie, nie ma możliwości prześlizgnięcia się nad tekstem. Zresztą, wcale tego nie chcę.
Rozumiem już zachwyty Paoli Brunetti nad tym pisarzem :)
Wieczorem za to robiłam porządek w kasetach VHS. I znalazłam parę ciekawych a zapomnianych tytułów, które ponagrywałam do obejrzenia... kiedyś. Wygrzebałam m.in. "Lawendowe Wzgórze" z Judi Dench i Maggie Smith. Lubię jedną i drugą, a teraz doszła jeszcze do lubienia Miriam Margolyes, która była rewelacyjna w roli gosposi: taka przaśna, energiczna i bystra :)
Akcja toczy się w przepięknej Kornwalii, w roku 1936. Pewnego dnia, dwie starsze siostry(Dench i Smith) znajdują na plaży rozbitka, młodego chłopaka. Zabierają go do siebie do domu i otaczają opieką. Okazuje się, że Andrea jest Polakiem (dziwne imię, jak na polskiego chłopca) i przepięknie gra na skrzypcach.
Pojawienie się Andrei w życiu sióstr, a zwłaszcza Ursuli (Dench) zmienia ich dotąd ustabilizowane życie. Budzą się emocje, o których Ursula, wydawać by się mogło, powinna zapomnieć.
I są one niezwykle silne, ale pokazane bardzo subtelnie. Czy Ursula tęskni za miłością czy za młodością? A może za jednym i drugim. W każdym bądź razie, Andrea ze swoją witalnością i wrażliwością, budzi dawno zapomniane Pragnienia.
Dobre aktorstwo, cudowne widoki, ciekawa fabuła. Na zimowe wieczory jak znalazł.
Komediantka Władysław Reymont
2 lata temu