"Harry Potter i Insygnia Śmierci" J.K. Rowling  

Posted by Inblanco in


No i skończyłam. Podobało mi się. Bardziej nawet niż tom 6, choć ulubionego Hogwartu było tu jak na lekarstwo. Zgadzam się jednak, że powieść spokojnie mogłaby być krótsza: i lepiej by się czytało i wygodniej trzymało.

Starcie finałowe trochę mnie rozczarowało: jakby z balonu, który urósł do niebotycznych rozmiarów powoli zaczęło schodzić powietrze i nagle zrobił się z tego mały balonik, flak właściwie. Tak odbieram ten pojedynek z Sam-Wiesz-Kim.
No i dostało się od autorki starcowi z białą brodą. Wkurzyła mnie tym, bo nie bardzo dostrzegam sens szargania każdym autorytetem, który pojawił się w życiu Harry'ego.

Lubię ten cykl głównie za to, że przyjaźń jest u Rowling _ prawdziwą wartością_. Zawsze też czekałam na kolejne opowieści o życiu w Hogwarcie: ten klimat szkoły z internatem, mniam! (powiedziała ta, której wyobrażenia o takiej wspólnocie wywodzą się jedynie z pobytów w sanatoriach. Całkiem udanych, ale gdzie im tam do prawdziwej bursy, co chyba powinnam doceniać ;) Harry mnie wzruszał i irytował, ale we właściwych proporcjach.
Ale i tak najbardziej lubię Rona.

Czytałam, że dziennikarze (bo chyba nie czytelnicy) szukają następcy Rowling . I wiecie, na kogo wskazują? Na Naomi Novik. Ja nie czytałam ani "Smoka Jego Królewskiej Mości" ani "Nefrytowego tronu". I jakoś na razie mnie nie ciągnie.

This entry was posted on 4.2.08 at poniedziałek, lutego 04, 2008 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

4 komentarze

Anonimowy  

Mi także bardzo podoba się ostatni tom, chociaż zgadzam się, że jest za długi... No ale może taki już jego urok:) Moją ulubienicą jest Hermiona, ale Rona też lubię bardziej niż Harry'ego:)

6 lutego 2008 09:14

Dziwna sprawa z tym Harrym: w filmie jest znacznie sympatyczniejszy, niż w książce. Znacznie bardziej go lubię na ekranie :)

6 lutego 2008 10:01

Przeczytałam i mam podobne odczucie co do szargania autorytetu Harry'ego i pojedynku, który nagle stał się zwykłą potyczką. Inaczej to sobie wyobrażałam, w końcu to miał być moment kulminacyjny całego cyklu.

17 lutego 2008 10:11

Tak się czekało na wielki finał, a on wcale taki wielki nie był. Ot, taki sobie pojedynek ;)))
Ale, mimo wszystko, czytało mi się dobrze.
Pozdrawiam

18 lutego 2008 11:36

Prześlij komentarz