No i skończyłam. Podobało mi się. Bardziej nawet niż tom 6, choć ulubionego Hogwartu było tu jak na lekarstwo. Zgadzam się jednak, że powieść spokojnie mogłaby być krótsza: i lepiej by się czytało i wygodniej trzymało.
Starcie finałowe trochę mnie rozczarowało: jakby z balonu, który urósł do niebotycznych rozmiarów powoli zaczęło schodzić powietrze i nagle zrobił się z tego mały balonik, flak właściwie. Tak odbieram ten pojedynek z Sam-Wiesz-Kim.
No i dostało się od autorki starcowi z białą brodą. Wkurzyła mnie tym, bo nie bardzo dostrzegam sens szargania każdym autorytetem, który pojawił się w życiu Harry'ego.
Lubię ten cykl głównie za to, że przyjaźń jest u Rowling _ prawdziwą wartością_. Zawsze też czekałam na kolejne opowieści o życiu w Hogwarcie: ten klimat szkoły z internatem, mniam! (powiedziała ta, której wyobrażenia o takiej wspólnocie wywodzą się jedynie z pobytów w sanatoriach. Całkiem udanych, ale gdzie im tam do prawdziwej bursy, co chyba powinnam doceniać ;) Harry mnie wzruszał i irytował, ale we właściwych proporcjach.
Ale i tak najbardziej lubię Rona.
Czytałam, że dziennikarze (bo chyba nie czytelnicy) szukają następcy Rowling . I wiecie, na kogo wskazują? Na Naomi Novik. Ja nie czytałam ani "Smoka Jego Królewskiej Mości" ani "Nefrytowego tronu". I jakoś na razie mnie nie ciągnie.
Komediantka Władysław Reymont
2 lata temu