Zbrodnia w Islandii
Przeczytałam "Trzeci znak" autorki o skomplikowanym nazwisku: Sigurdardottir. Imię już nacznie łatwiej zapamiętać: Yrsa
Główną bohaterką i to chyba zaplanowaną na kilka kolejnych książek, jest 36-letnia kobieta, samotnie wychowująca dwoje dzieci. Pracuje jako prawniczka i pewnego dnia dostaje dziwny telefon od kobiety z Niemiec, której syn został w bestialski sposób zamordowany. Policja złapała podejrzanego, ale rodzina ofiary nie wierzy w winę mężczyzny. Thora podejmuje się wyjaśnić, co naprawdę zaszło. Współpracuje z nią sztywniak-elegancik Matthew, prawnik z Niemiec.
Podążając tropem zamordowanego Haralda, poznajemy krwawe rytuały czarnej magii czy islandzką wersję procesowania się z podejrzanymi o czary.
Mnie zabrakło w tej powieści współczesnej Islandii, o której nie wiem nic, poza tym, że stamtąd pochodzi Bjork, że mają gorące źródła i zorzę polarną. I po lekturze tej książki moja wiedza jest nadal taka sama. Szkoda. Bo mogło być przyjemnie i pożytecznie.
Czasami trafiały się dłużyzny: np. gdy Thora przegląda teczkę z materiałami o Haraldzie... oj, jak długo to męczyłam. Niektóre fragmenty poświęcone historii Islandii, mają po prostu cechy suchego wykładu, co mnie też raziło.
Czytało mi się to jednak dobrze, zwłaszcza gdy przebrnęłam przez początek. Nie jest to mistrzostwo świata, ale i nie najgorszy kryminał. Wyczuwa się w nim ducha serialowego: mamy problemy osobiste Thory, które pewnie będą kontynuowane w następnych częściach, no i taki znak firmowy "amerykańskich seriali": obowiązkowa obecność niegroźnego świrusa. Tutaj jest to Bella, która robi wszystko na opak. Podejrzewam więc, że niedługo powieść zostanie sfilmowana :)))
Do Mankella daleko, ale złe nie jest. Czy polecam? Owszem, ale bez entuzjazmu.