Weekendowe granie
Mówiłam już, że pasjami lubię grać w gry planszowe? Jeśli nie, to teraz powiem: kocham to! Zwłaszcza "Osadników z Catanu" i dodatek "Miasta i rycerze z Catanu".
W sobotę rozłożyliśmy planszę na kuchennym stole i spędziliśmy 3 godziny wśród wybuchów śmiechu, okrzyków wściekłości na złośliwe zagrania przeciwników oraz odgłosów konsumpcji różnych dobrodziejstw... słowem, było naprawdę miło. Polecam tę grę, bo ma w sobie niezwykłą siłę przyciągania. Kto zagra raz, szuka możliwości kolejnych rozgrywek. I słusznie ;)
W niedzielę obejrzałam Bonda w kasynie, czyli "Casino Royale". Jak dla mnie, to w końcu film do obejrzenia. Poprzednie odcinki z agentem 007 w roli głównej, były za bardzo komiksowe. Ale nie były to ani filmy sci-fi ani akcji... takie hybrydowe niewiadomo co. Owszem, milo patrzyło mi się na Bondów, zwłaszcza na Seana i Pierce'a, ale i tak Daniel wymiata ;)
Jedynym takim oczywistym ukłonem w stronę tradycji była postać złego bohatera: Le Chiffre, który choć na szczęście nie był chodzącym wcieleniem zła, to cierpiał na makabryczną i właśnie "bondowską" przypadłość, czyli zdarzało mu się łzawić na czerwono. Tak, to było złe bydle, ale postać została tak poprowadzona, ze można sobie faceta wyobrazić, jak rano je na śniadanie tosty z masłem a nie pieczone małpie móżdżki...
A poza tym... Daniel Craig ... ech...
:)