Po obejrzeniu filmu zastanawiałam się w czym tak naprawdę tkwi jego siła? Czy w doskonałym aktorstwie? Czy w geniuszu samego Capote'a? W jego barwnej osobowości? Tak interesującej, że nie sposób zrobić o tym człowieku złego filmu? A może w końcu to zasługa reżysera?
Magia kina czy pisarza?
W filmie pojawia się kilka długich, nieruchomych ujęć (wstyd się przyznać, ale podczas pierwszego takiego kadru, sprawdzałam czy moje dvd przypadkiem nie szwankuje...;) na których pokazany jest Truman np. w skupieniu czytający gazetę. I nie wiem jakim cudem, ale te sceny są hipnotyzujące.
Od czego mam zacząć? Od Hoffmana czy od Capote'a? Każdy mnie zachwycił i poruszył.
Truman Capote - potwór czy geniusz? Człowiek opętany obsesją życia dla sztuki, gotów dla niej poświęcić wszystko. Wyrachowany drań, przebiegły manipulator, wykorzystujący (w dosłownym tego słowa znaczeniu) nawet swoje najczarniejsze wspomnienia, by dotrzeć do cennych dla siebie informacji. Sprzedaje siebie by kupić coś, co przekłuje w Sztukę.
Z tym, że Truman "Handlarz" Capote nie do końca jest sprzedawcą uczciwym: czasami wciśnie towar ze znaczkiem made in china, reklamując go jako markowy. Ale nawet ja, jako widz, nie wiem do końca, gdzie był szczery a gdzie po prostu odgrywał swoją rolę, wielką rolę nota bene, bo okrutnie bał się przeciętności i tuzinkowości. Każde spotkanie towarzyskie stawało się dla niego okazją do błyszczenia, szokowania, skupiania wokół siebie uwagi. Wybierał bycie błaznem, byle się wyróżnić. Za to gotów był zapłacić każdą cenę.
Fascynująca osobowość.
Tutaj wkracza na scenę Philip Seymour Hoffman - aktor kameleon. Ukazanie egocentryzmu, snobizmu, wrażliwości, poczucia humoru postaci, którą przyszło mu zagrać, nie sprawiło mu żadnego problemu. Tak przynajmniej ja to odebrałam. Hoffman po prostu _był_ Capotem, z całym jego manieryzmem, dziecięcą bezradnością, żądzą sławy i poklasków. Co ciekawe, gdy oglądam Daniela Day-Lewisa, widzę właśnie pot i łzy, który popłynęły u tego aktora podczas przygotowywania się do każdej kolejnej kreacji. A u Hoffmana widzę tylko lekkość, z jaką wszedł w rolę, choć jak sądzę, również wiele czasu spędził na studiowaniu swojej postaci. Ot, choćby sposób poruszania się czy mówienia (!!) autora "Z zimną krwią".
Jestem pod ogromnym wrażeniem. A pamiętam go jeszcze z "Zapachu kobiety"... (wredny, bogaty paniczyk, który dostaje w końcu za swoje - też świetnie zagrane).
Film skupia się na latach, gdy Capote zbierał materiały do swojej najgłośniejszej powieści, czyli "Z zimną krwią". Towarzyszymy Capote i Harper Lee, gdy trafiają do miasteczka Holcomb i rozmawiają z każdym, kto miał cokolwiek wspólnego z zamordowaną rodziną. Wtedy też pojawia się informacja, że Capote zapamiętuje 94 % z przeprowadzanych rozmów (wie to, bo robił sobie testy!!!). Pewnie dlatego w każdym prawie opracowaniu krytycznym tej powieści pada określenie"drobiazgowy opis". A jaki ma być ? Przy takiej pamięci ?
Rodząca się więź, zależność między pisarzem a Perrym, jednym z zabójców jest trudna do opisania. Bo Capote pokazuje tutaj swoje podwójne oblicze: jest współczujący i zarazem pełen osobistych celów. Nie chcę zdradzać fabuły, ale niektóre sceny obnażają wręcz obrzydliwą stronę charakteru pisarza. Cynik bez uczuć mogłoby się wydawać, gdy nagle robi czy zachowuje się zupełnie inaczej. Kim więc był?
Dla mnie to postać zagadka. Pełna sprzeczności. Niejednoznaczna i boleśnie prawdziwa w swojej ułomności i wielkości. Majstersztyk.
Zwróćcie uwagę na barwę głosu, sposób poruszania się
i porównajcie to z tym, co robi Hoffman.