"Jakbyś kamień jadła" Wojciech Tochman  

Posted by Inblanco in


Moja babcia pochodzi z kresów wschodnich. Urodziła się w małej wiosce gdzieś pod Tarnopolem w 1924 roku. Gdy wybuchła II wojna światowa miała , jak łatwo policzyć, 15 lat i udało jej się przeżyć także dzięki sąsiadom. Ukraińcom.

Przez wioskę przepływała rzeka, która podzieliła mieścinę na dwie części: polską i ukraińską. Różnie się im wspólnie żyło: były zatargi, kłótnie, nienawiść ale była też i przyjaźń, szacunek, miłość.
Gdy Babcia była dzieckiem uwielbiała uczestniczyć w uroczystościach religijnych czy świeckich, które odbywały się po stronie ukraińskiej. Zapraszano Polaków a Polacy rewanżowali się tym samym. Ludzie byli ciekawi swoich tradycji, obrzędów, tradycyjnych potraw. I choć nie zawsze było różowo, to jednak, gdy ukraińskie bandy po 1939 roku zaczęły mordować Polaków, sąsiedzi zza rzeki ostrzegli rodzinę mojej Babci i wiele innych rodzin. Babcia zdążyła się ukryć, przetrwać i może do dziś opowiadać wnukom o tym, że kutia wigilijna przyrządzana właśnie w taki a nie inny sposób , to ogromny wpływ wielu kutii zjadanych ze smakiem podczas niejednej wigilii u ukraińskich sąsiadów.

Tochman w "Jakbyś kamień jadła" rozmawiał z ludźmi, którzy też mieli sąsiadów: na wsi, w mieście, w stolicy. Z wyższym wykształceniem, średnim, żadnym. Byli lekarzami, nauczycielami, policjantami, rolnikami. Pewnego dnia ci ludzie zapukali do drzwi nie po to, by pożyczyć sól, ale by zgwałcić, ograbić, upokorzyć, zabić.

Po wojnie ONZ walczy aby ci, którzy przeżyli wracali do swoich domów, chcąc w ten sposób przeciwdziałać tworzącym się enklawom etnicznym. Ale niewiele osób jest w stanie wyobrazić sobie powrót do tych znajomych, wcześniej często ukochanych miejsc. Bo co, jeśli "sąsiedzi" tam nadal mieszkają?

To moja pierwsza książka Tochmana. Sięgnęłam po nią dzięki Prowincjonalnej Nauczycielce i choć nie było to doswiadczenie, ktore mona opisać mianem przyjemnego czytania, to zupełnie nie żałuję. Naprawdę uważam, że to powinna byc lektura obowiązkowa w liceum, że młodzi ludzie powinni głośno mówić o tym, co się wydarzyło w Bośni.

Autor posiadł niezwykłą umiejętność: o losach swoich bohaterów opowiada bez zbędnych emocji, bez kwiecistego stylu, ale nie chłodno i z dystansem. On każdą osobę, z która rozmawia wysłuchuje od poczatku do końca, bez wyciągania dziennikarskich sensacji, dowiadujemy się tylko tyle, ile sami zechcą nam przekazać.
Najważniejszy jest zawsze rozmówca i gdy Tochman kieruje na niego światło, nie ma już możliwości by odwrócić wzrok. Czytelnik staje oko w oko z Mejrą, Jasną, Mubiną. I słucha, nierozumiejąc.
Bo jak to można zrozumieć?

Lektura obowiązkowa, moim zdaniem.

This entry was posted on 16.11.08 at niedziela, listopada 16, 2008 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

11 komentarze

Anonimowy  

po lekturze Juli Zeh to myślę że byłoby dobrze zwrócić się ku tej książce. Zapisałam sobie tytuł. Swietna recenzja/.

16 listopada 2008 19:32

Ja z kolei polecam "Wściekłego psa" Tochmana! Czytałem z zapartym tchem i oderwać się nie mogłem!

Po wznowione wydanie "Jakbyś kamień jadła" nie omieszkam, rzecz jasna, sięgnąć!

16 listopada 2008 21:58
Anonimowy  

Jakbym o mojej Babci czytała, jedyna różnica, to że moja Babcia jest kilka lat młodsza... Nie czytałam ksiązki Tochmana, ale zachęciłaś mnie...

16 listopada 2008 22:48

U mnie w kolejce do przeczytania czeka inny zbiór reportaży Tochmana - "Schodów się nie pali" :)

17 listopada 2008 10:29

Mary - namierzam książkę "Cisza jest dźwiękiem" :)

Simon - już zapisałam, sprawdziłam i wiem, że mogę wypożyczyć. Z chęcią przeczytam, dziękuję za rekomendację :)

Padmo - :) też masz kutię na wigilię? A jak robioną? Na gęsto czy coś w rodzaju zupy na słodko? U mnie ta druga wersja. Kiedyś, za czasów dzieciństwa, ukochana potrawa. Teraz jakoś straciłam do niej zapał, ale tradycja to tradycja. Po opłatku, obowiązkowo jemy kutię, potem otwieramy prezenty (wyobrażasz sobie jak szybko wsuwamy?;)i wracamy znowu do stołu.
Jeszcze 5 tygodni...

Zosik - to czekam z niecierpliwością na relację z lektury :)

17 listopada 2008 13:35
Anonimowy  

pamietam recenzję Mbmm, postanowiłam ją wówczas jakoś zdiobyć, Twoja opinia przekonała mnie jeszcze, że nie mam na co dłużej czekać:)

17 listopada 2008 14:36

Wchodzę w komentarze, szukam swojego wczorajszego, a tu figa z makiem ;) Jakieś problemy z kontem na bloggerze ostatnio mam. Nic to, komentarz mój zbyt długi nie był ;)
Czytałam jakiś czas temu recenzję tej książki, nie pamiętam już gdzie, ale też pojawiło się stwierdzenie, że to lektura obowiązkowa. Kiedyś ten 'obowiązek' na pewno spełnię ;)

17 listopada 2008 16:53
Anonimowy  

Ha, u mnie kutia jest dość rzadka, ale lepka od miodu, a babcia mówi, że u niej w dzieciństwie rzucało się nią o sufit, i im więcej się przykleiło, tym więcej szczęścia w Nowym Roku;)
I sporo mamy takich rodzinnych historii, który z braci babci u Ukraińców w stodole przeczekał zagrożenie, a który się w gnój zagrzebał. Niestety, niektórym się też nie udało. Żałuję w sumie, że więcej o tych historiach nie wiem...

17 listopada 2008 21:34

Foxina - powiem Ci w sekrecie, że nie za bardzo wyobrażam już sobie czytelniczą egzystencję bez blogów :) Piszę to po raz kolejny i z pewnością nie ostatni, bo tyle świetnych książek już przeczytałam dzięki Wam...
:)))

Lilithin - cieszę się, że blogger już działa. Jak się czyta Tochmana, to określenie lektura obowiązkowa ciśnie się samo na usta vel. klawiaturę. Przekonasz się :)

Padmo - to jak u mnie: miód, bakalie, pszenica, mak. Gdy byłam młodsza gotowało się ogromny gar kutii, teraz ledwie garnczek. Nie wyobrażam sobie jednak wigilii bez makowej polewki ;) Historie rodzinne - ukochane, choć zbyt dużo ich nie uzbierałam.

18 listopada 2008 16:51
Anonimowy  

Czytalam kilka lat temu, razem ze "Schodow sie nie pali" i plakalam. Strasznie poruszaja mnie takie historie, bardzo je przezywam. Bylam wtedy stazystka w UNHCR i los uchodzcow stal mi sie bardzo bliski - i nadal jest. I gdy czytam o wojnach, placze, lzy same cisna sie pod powieki...

18 listopada 2008 22:35

Chihiro - to prawda, że trudno poznawać te historie, siedząc wygodnie na kanapie, z herbatką pod ręką.
Tak się nie da, tutaj z trudem przychodzi złapanie kolejnego oddechu, bo gardło jest zaciśnięte, aż do bólu.

Poczekam chwilę, muszę ochłonąć i dopiero wtedy poszukam pozostałych tytułów Tochmana. Jeszcze widziałam "Córeczkę" z tych rzeczy, których nie wymieniono w komentarzach.

20 listopada 2008 13:32

Prześlij komentarz