Z książką do łóżka, czyli okruchy nie groch, a fochy powodują  

Posted by Inblanco in


Gdy za oknem szaro i wiatr dmie, to wiadomo, że mamy listopad. Miesiąc, którego wyjątkowo nie lubię, choć nazwę, przyznaję, ma piękną. W tym okresie odzywają się we mnie takie atawistyczne potrzeby: chcę do światła, ciepła i żeby brzuch był pełny ;)

Zwalczam ten miesiąc przebrzydły różnymi sposobami, np.:

Przygotowuję kakao, pieczone jabłko z cynamonem już pięknie pachnie a ja uciekam od depresyjnej burości za oknem w świat literatury dziecięcej. Na pierwszy ogień poszła "Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami" Clare Compton. Już sam tytuł wiele obiecuje (powiedzcie to sobie na głos... nawet brzmienie idealnie, że tak powiem, dopasowuje się do języka;) a lektura także nie rozczarowuje.
Oto jedenastoletnia Ania i sześcioletnia Kicia zmuszone są do przeprowadzki na pół roku do Londynu i spędzenia tego czasu z nieznaną im cioteczną babcią Zofią. Zofia prowadzi tytułową kawiarenkę, gdzie rozchodzą się smakowite aromaty a oczy raduje widok bogato zdobionych słodkich przysmaków. Gdy zaczęłam książkę przezornie przygotowałam sobie jabłko, ale okazało się to być stanowczo za mało. Nie da się tej historii czytać bez wędrówek do kuchni po coś smacznego (cytrynowa babka piaskowa - zgrzeszyłam raz; rogalik z ajerkoniakiem - zgrzeszyłam i drugi, i to po dwakroć).
"Cukiernia..." ma w sobie magię starych książeczek dla dzieci (powstała w 1963) i choć pojawia się smrodek dydaktyczny w takim staroświeckim ujęciu, czyli dzisiaj nie do przyjęcia, to ja jestem oczarowana. Ale niestety wydaje mi się, że współczesnym jedenastolatkom wydać się może naiwna i ... no tak, nudna.
Ja jednakże odbieram książkę Compton jako cudowną, nostalgiczną lekturę. Boska!

Dzieciakom z XXI wieku nudna i naiwna nie wyda się za to z pewnością prześmieszna powieść Pawła Beręsewicza "Co tam u Ciumków". Współczesna opowieść o czteroosobowej rodzinie: zwariowanym rodzeństwie i ich zacnych rodzicach. Bohaterami są na przemian: Grześ Ciumko (lat 7) i Kasia Ciumko (lat 5). Rezolutni, pełni energii, z zachwytem lub zgrozą obserwujący otaczający ich świat. Historia naładowana pokaźną dawką słonecznej energii. Z pewnością rozśmieszy i tych dużych, i tych małych. Ja szykuję się już na drugą wizytę u Ciumków, bo mam w ręku "Ciumkowie. Historie w tym jedna smutna". Hurra! (na pohybel jesiennej szarudze!)

No i został mi jeszcze jeden tytuł, a mianowicie "Tydzień Konstancji" Olgi Masiuk. Świetnie napisana powieść o niewidomej dziewczynce, której towarzyszymy przez jeden zwykły tydzień: od soboty do soboty. Każdy dzień ma inny zapach i o tym właśnie opowiada Kostka. Podobało mi się, że autorka ani się nie roztkliwia nad swoją bohaterką, ani nie skazuje jej na tragiczny los.
Porusza odważnie trudne tematy, przeplata w opowieści dziewczynki chwile radosne i smutne. Gdy prawie płakałam po środowej opowieści (obiektywnie muszę stwierdzić, że w kwestii zwierząt jestem strasznym mazgajem, beczeć chce mi się tam, gdzie inni ledwo się przejmą. No, nie jestem miarodajna w tym temacie, przyznaję) autorce udało się mnie rozbawić wyczynami Kostki i jej bliskich, które miały miejsce w czwartek. Uchachałam się jak już dawno nie.

Przyjemnie mi się czytało te książeczki, przyjemnie brało się je do rąk. Starannie wydane, a Wydawnictwu Dwie Siostry należą się szczególne słowa uznania za wysmakowaną linię graficzną. Wydają przy tym naprawdę ciekawe tytuły. Niedługo przeczytam jeszcze "Bezdomnego ptaka" i "Babcię na jabłoni". Ale mnie wzięło!

Polecam więc na wszelkie jesienne smutki, ale ostrzegam, że gdy kakao wypite, babka zjedzona, książka przeczytana, to euforyczny usmiech na twarzy może szybko zniknąć za sprawą wstrętnych okruchów, co to czepiają się, przyklejają, uwierają... Żadna ze mnie księżniczka na ziarnku grochu, ale z okruchem nie łatwo sobie poradzić. Nie mówiąc już o sforze okruchów... pieczone jabłko wygrywa więc ten pojedynek :)

This entry was posted on 26.11.08 at środa, listopada 26, 2008 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

12 komentarze

Inblanco,
byłaś już na DKK? Jak wrażenia?

Cieszę się, że blogujesz - lubię do Ciebie zaglądać:)

Pozdrawiam

26 listopada 2008 21:29
Anonimowy  

"Cukiernia" była moją ukochaną książką, a czytałam ją jako jedenastolatka i uwielbiam do dziś.
Moje na wskroś współczesne córki też ja uwielbiają, ale serwowałam im ją kiedy były młodsze.
Niestety nowe wydanie trochę mnie rozczarowało. Stara okładka była ładniejsza, a pomysł "podkolorowania" obrazków jest zupełnie nieudany. Dlatego my pozostajemy przy naszej starej książce.

Ciumków też bardzo lubimy !!! Konstancji jeszcze nie znam, ale mam na nia ochotę.

"Bezdomny ptak" i "Babcia na jabłoni" to też piekne książki - nie zwlekaj z lekturą !

26 listopada 2008 22:31
Anonimowy  

Czasami, jak potrzebuję się zrelaksować i odetchnąć, to również sięgam do literatury dziecięcej, albo młodzieżowej. Zwłaszcza jesienią i zimą jest dobrze wrócic do świata dzieciństwa na troszkę :)

27 listopada 2008 09:28

Inblanco! Ja nawet nie potrzebuję książki, żeby mieć ochotę na coś pysznego. Wystarczy mi Twój blog ;) Kakao, pieczone jabłka z cynamonem, rogalik z ajerkoniakiem, wszystko to brzmi bardzo smakowicie (zwłaszcza jabłka z cynamonem - uwielbiam). A okładka "Cukierni pod Pierożkiem z Wiśniami" mnie rozczuliła ;)

27 listopada 2008 09:40
Anonimowy  

Humor Beręsewicza jest faktycznie niesamowity i Ciumków czytałam córeczce z przyjemnością. "Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami" przeczytam, jak tylko znajdę w jakiejś bibliotece. Pozdrawiam:)

27 listopada 2008 09:49

Jak mi się jakieś dzieciaczki urodzą (kiedyś w dalekiej przyszłości) to wrócę na Twój blog (tylko mi go nie opuszczaj), spiszę tytuły i połączę przyjemne z pożytecznym ;)

27 listopada 2008 11:38

Mbmm - wczoraj się mi plany posypały, a jeszcze do 16 miałam nadzieję, że pójdę na spotkanie. Przeczytałam "Morze",które średnio mi się podobało, pozaznaczałam interesujące fragmenty i na co to wszystko ? Zła byłam, ale siła wyższa.
Nie poddaję się jednak i zadzwonię do biblioteki, by znowu się dowiedzieć, co teraz zadali do domu. Tylko wątpię, żeby spotkanie odbyło się w grudniu... pewnie dopiero w styczniu.
A tak się cieszyłam :(

Pocieszenie znalazłam na blogach. Między innymi Twoim, czy raczej Twoich, bo i do kociej drużyny z jednym psem, też lubię zaglądać :)


Agnieszko - to mnie podniosłaś na duchu, że jednak Cukierenka może się i dzisiaj podobać młodszym czytelnikom. Okładka rzeczywiście trochę napaćkana, ale mi znakomicie wpisuje się w konwencję klasycznej powieści dla dzieci. Ale ja też nie lubię zmian w moich ukochanych książkach z dzieciństwa. Tak to już chyba jest.
Pozdrowienia dla całej Ciumkolubnej rodzinki :)

E.milio - też myślę, że pora roku ma duży wpływ na wybór czytanej przez nas literatury. A niewiele jest przyjemniejszych rzeczy od ucieczki z wilgotnego listopadowego dnia do świata dzieciństwa.

Lilithin - :) Jak dorwiesz Cukierenkę to ze względów zdrowotnych polecam czytać Ci ją podczas jednego posiedzenia. Bo jak człowiek raz zgrzeszy obżarstwem, to jeszcze można przeżyć. Ale rozciąganie tej rozpusty w czasie może się źle skończyć... ;) Ewentualnie w grę wchodzi dłuuugi i intensywny spacer, co również może być miłe. Miasto o zmierzchu lubię nawet w listopadzie. W słuchawkach bawi się słowami niezrównana Marysia Peszek, zapalają się latarnie, światła w oknach, ludzie się śpieszą do domów... lubię ten zgiełk.

Kultur-alnie - moje ulubione opowiadanie to to o światłach i Kasi:
"Pomidory są blee czy mniam?" Długo się śmiałam:) Choć postawa mamy mnie też trochę zdziwiła, no ale w końcu to tylko fikcja.

Nenya - nie pozostaje mi nic innego jak życzyć dużej gromadki dzieci :)))

27 listopada 2008 13:13
Anonimowy  

Czytalam calkiem niedawno te "Cukiernie...", w dziecinstwie nie slyszalam o tej ksiazeczce. Mnie sie rowniez wydala slodka i bardzo nostalgiczna, sliczne ilustracje dodawaly czaru (czytalam wersje angielska, ale mysle, ze w polskiej obrazki tez sa ladne). Zgadzam sie jednak z Toba, ze dzisiejszym dzieciom moze ta historyjka wydawac sie nudna i jakas taka nijaka. Ja na to patrze z perspektywy i wiem, ze mnie by sie podobala 20 lat temu, ale teraz swojemu dziecku raczej bym jej nie dala. Tam sie przeciez tak malo dziejei to wszystko takie niedzisiejsze, przeslodzone...

27 listopada 2008 18:33

Chihiro - jest tam taka scena, gdy Ania ma iść do teatru na próbę w rozpuszczonych włosach. Mówi do, zapomniałam jak się nazywała ta postać, w każdym bądź razie do swojej opiekunki, że z taką fryzurą nie będzie się czuła komfortowo. I zostaje zbesztana,że sprzeciwia się dorosłym! Po chwili Ania zgadza się, że to było całkowicie niewłaściwe zachowanie, ze jej przykro i czy opiekunka się na nią jeszcze gniewa?
I teraz przyłożyć do tej sceny współczesne dziecko ... mała awantura z pewnością by z tego wyszła :)
Ale może i dlatego ta książeczka ma w sobie taką słodycz.

W polskiej wersji ilustracje są autorstwa Marii Orłowskiej-Gabryś, mi kojarzącej się głównie z ilustracjami do książki pt. "Bajarka opowiada", czyli bardzo pozytywnie.

28 listopada 2008 21:28
Anonimowy  

Przyznaje, ze to idealna pora na powrót do ksiażek z dzieciństwa. ostatnio w empiku przeczytałam pół Misia Paddingtona ;)

29 listopada 2008 23:42

Peek-a-boo - "Miś Paddington" powiadasz? Hm. Też mam, ale nie czytałam. Może warto to zmienić? :)

1 grudnia 2008 08:39
Anonimowy  

Tak, bylo tam troche takich niedzisiejszych scen, ale z drugiej strony ja sie zaczytywalam w dziecinstwie w "Ani z Zielonego Wzgorza" (z innych powiesciach L.M. Montgomery), powiesciach Edith Nesbit i calej serii o Mary Poppins, wiec tez ksiazkach o rzeczywistosci bardzo niepasujacej do tej, ktora mnie otaczala. Moze caly urok w tym, by jako dziecko nie czytac tylko o tym, co widzimy na co dzien?
A Marie Orlowska-Gabrys uwielbialam, podobnie jak Marcina Szancera :)

1 grudnia 2008 16:54

Prześlij komentarz