No i masz babo placek czyli o tym, jak wylazło szydło z worka.  

Posted by Inblanco


Po literaturę dziecięcą sięgam między innymi wtedy, gdy chcę się zrelaksować czy nagle potrzebuję odskoczni od ponurych myśli, ponurych widoków za oknem czy ponurych ludzi wokół. Taki literacki eskapizm jak do tej pory sprawdzał się, jak ciepłe mleko przed snem. Robiło mi się miło i przyjemnie i barwy znowu wracały ;)

Ostatnio potrzebę ucieczki wywołała lektura "Obwodu głowy" Włodzimierza Nowaka. Na paskudne samopoczucie remedium miały być cztery, z założenia urocze, opowiadania Tomasza Trojanowskiego. Trochę mi pomogły, bo przestałam zastanawiać się nad barbarzyństwem rasy ludzkiej a zaczęłam zżymać, nie przymierzając, niczym stara feministka. Wyszło szydło z worka, pomyślałam. Skoro tak mnie oburza wizerunek kobiety w tym zabawnych bajkach, to jak nic, jestem feministką. I nim przejdę do niszczenia mizoginizmu autora, to powiem trochę na jego usprawiedliwienie, że gdy złość mnie opuściła, dostrzegłam też , że męskim bohaterom jego bajek także się oberwało.

Ale po kolei...
Trojanowski wyposażył bociany, delfiny, wiewiórki w wady i zalety ludzi i ta personifikacja udała mu się nad wyraz. Bywało zabawnie i dramatycznie, akcja toczyła się błyskawicznie jak np. w "Końcu świata dzielnicowego Mrówy". Szybkość tutaj jest taka, że człowiek nie zdążył zanotować, jakiego koloru ostatecznie jest pan Mrówa:

(fragment rozmowy telefonicznej. Dzwoni pani Basińska do pana Sikory, lekarza)

"Po prostu pod oknem z jednej strony leży tygrys, a z drugiej dzielnicowy Mrówa. Tak, ten sam, tylko teraz mógłby go pan nie poznać, bo dzielnicowy ma zielone futro.
- Fioletowe, mamo. Teraz ma fioletowe .
- Syn mi tu podpowiada, że teraz dzielnicowy ma futro fioletowe. Tak, dobrze pan słyszy. Nie, nie. Z Dudusiem jest wszystko w porządku. Ze mną też. Z początku miałam lekkie załamanie nerwowe, ale wzięłam kilka kropli Wiewiórosolu i już jest dobrze. Ja się nie denerwuję!! (...)
- Mamo, teraz pan Mrówa zrobił się pomarańczowy.
- Syn mi tu znowu podpowiada, że teraz dzielnicowy jest pomarańczowy. Bo ja wiem, nawet mu ładnie w tym kolorze. Nie mam pojęcia, czy miał. Nie, nie. Prąd go nie kopnął. (...)


W międzyczasie pan Sikor pojawia się w mieszkaniu pani Basińskiej, by skonstatować, że pan Mrówa, dzielny dzielnicowy...

"- Świetnie, że pan jest - przywitała doktora mama- O ile się znam na medycynie, to takiego przypadku jeszcze nie zanotowano. Dzielnicowy zaczyna fosforyzować. "

I w tempie rodem z Mission Impossible toczy się ta historia, tak jak i pozostałe trzy. Zwierzaki bywają zabawne, ale i wkurzające. Bardzo podobała mi się opowieść o bliźniakach, którzy psocili jak mali ochotnicy do domu poprawczego, a rodzice szli w zaparte: Nie! Ich dzieci tego nie zrobiły! Absolutnie. One przecież znają swoje skarby. Sytuacja i dialog żywcem wycięty z życia niejednej szkoły, przedszkola czy podwórka. Na szczęście Pompek i Pimek dostali nauczkę.

O co mi więc chodzi, skoro zabawa była przednia? Ano o to, że o ile męska część świata przedstawionego w opowiadaniach Trojanowskiego ewoluowała, ucząc się na błędach, to kobiety już nie. Dotyczy to tzw. mamusiek, które przedstawił jako nadopiekuńcze histeryczki, zapatrzone w swoich ukochanych synów (ciekawe, czemu nie ma tutaj córek...?). Jeśli jakimś cudem i tę grupę autor postanowił oświecić, to zmiany w ich zachowaniu były minimalne. No, panie Autor, nieładnie. Powiem więcej, brzydko z pana strony!
Ja bym chciała, żeby mama Lulka zrozumiała, że wysyłanie syna na delfini obóz harcerski z walizką zamiast plecaka ze stelażem, to ciężki do przełknięcia obciach. Ale mogę sobie marzyć, w końcu marzenia (zwłaszcza takie) spełniają się tylko w bajkach... O! Czyżby?

Zabawne, aczkolwiek i irytujące. Ale podobało mi się.

This entry was posted on 15.1.09 at czwartek, stycznia 15, 2009 . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

2 komentarze

Ja po dziecięcą literaturę sięgam gdy mam coś siostrzenicy przeczytać;) sama dla siebie nie czytam nic z tej półki.

17 stycznia 2009 19:44

Saro - ja od niedawna zaczęłam dla przyjemności czytać te książki i sama się zdziwiłam, ile radości mi dostarczają. Bałam się infantylizmu, dydaktyzmu i innych -izmów a najczęściej dostaję znakomicie napisane powieści, które mnie wciągają w swój świat. No i poczucie humoru... dawno się tak nie uśmiałam, jak przy tych książkach :)

18 stycznia 2009 14:29

Prześlij komentarz