Czy deklarowałam już, ze kocham moją bibliotekę?
Oto pokłosie mojej dzisiejszej wizyty. A trzeba Wam jeszcze wiedzieć, że żeby zdobyć te "ssskarby" wstałam zdecydowanie za wcześnie, jak na normalnego człowieka przystało i byłam pierwszą klientką. Potem wróciłam do domu, przygotowałam kawę i zaczęłam oglądać sobie te cacuszka. Jedno w drugie - nowiutkie, pachnące i kuszące.
Czysta rozrywka, nic poważnego, sama zabawa.
Jedynie wyróżnia się na tym tle Anne Enright i jej "Tajemnica rodu Hegartych".
Och! Lubię takie dni.
Czy już mówiłam, że kocham moją bibliotekę?
W sumie to dobrze, że te jej powieści wychodzą nie za często, bo groziłoby to co najmniej wpadnięciem w alkoholizm...
Teraz biorę psa na spacer, potem zjem risotto, odkorkuję butelkę z różowym winem i ... kontynuuję pobyt w Wenecji.
Do usłyszenia po powrocie :)