Zmarzłam na spacerze z psem i w ramach rekompensaty postanowiłam pochłonąć bez wyrzutów sumienia dwa czekoladowe herbatniki. Wyłożyłam je na kiczowaty talerzyk w różyczki i zaniosłam do swojego pokoju. Usiadłam wygodnie i sięgnęłam po książkę. W drugiej ręce trzymałam ciastko. Ugryzłam je i zaczęłam czytać.
Zaczyna się od opowieści o wypadku białostockich licealistów. O reakcjach dzieci i ich rodzin. Tych wybrańców, którzy przeżyli. Słowa księdza zaraz po tragedii: ci, którzy po tym wydarzeniu zwątpią w Boga, nie są Go warci, nie wierzą w Niego (!?) Zmusiłam się do połknięcia ciastka. Paskudne uczucie. I nie opuściło mnie już do końca lektury.
Oddech złapałam jedynie podczas opowieści o Janku, mężczyźnie, który obudził się z rozbitą głową. Nie pamięta kim jest, skąd jest, co robił. Nic. Imię nadają mu górale, do Tochmana trafia dzięki szefowi, który jako jeden z nielicznych zainteresował się losem tego człowieka. Zobaczył w nim Człowieka. Bo innym przychodziło to z trudem. Ale w tym tekście pojawia się nadzieja.
Obrywa się kościołowi. Tekst o księdzu przez dziesięciolecia molestującym małe dziewczynki . Kobieta, która ośmieliła się o tym głośno opowiedzieć, została skazana na ostracyzm. Sąsiedzi, rodzina - odwracają się od niej.
Fragment, gdy ktoś chce się skontaktować z biskupem. Prosi w kurii o numer komórki. Oszalał? Słyszy śmiech i niedowierzanie. Że tez komuś przyszło do głowy, że biskup będzie zwyczajnie, po ludzku, dostępny...
"Wściekły pies" spięty jest jakby klamrą. Rozpoczyna i zamyka ten tomik opowieść o białostockim dramacie: "Mojżeszowy krzak" i" Amen". Ten drugi tekst... porażający. Ale czuję się zmanipulowana. Bo skoro autor wykorzystał czasami nawet całe akapity tych samych zdań, to czemu w tekście "Amen" nie lubię ludzi, których dzieci zginęły? Czemu źle się z tym czuję? Przerażali mnie. Ich bezwzględność, drapieżność.
Boże, ale oni przecież stracili swe dzieci. Nie wiem, kompletnie nie wiem, co z tym zrobić, jak to sobie wytłumaczyć.
Oceniać? A czy _ja_ mogę to oceniać?
Niby ten sam tekst, ale inny punkt ciężkości. Czy to mistrzostwo czy manipulacja czytelnikiem?
Reportaż, z którego pochodzi tytuł całego zbioru: opowieść o księdzu geju. Mocny, ale wydaje mi się, że dla młodych ludzi nie jest niczym obrazoburczym. Moi dziadkowie, ba! moi rodzice, pewnie by byli w szoku. Ale ja widzę w tym tekście opowieść o cierpieniu. Przeszkadza mi jedynie to, że ksiądz przystaje na życie w obłudzie. Bo nie ma wyjścia? Moim zdaniem ma.
Inny to Tochman. Drapieżny i groźny.
Skończyłam czytanie. Talerzyk w różyczki z nadgryzionym ciastkiem zaniosłam z powrotem do kuchni.
Komediantka Władysław Reymont
2 lata temu