Już wiem, że Budnitz to jedna z moich ulubionych amerykańskich autorek. Po niezwykłym "Gdybym ci kiedyś powiedziała" zabrałam się z dużą dozą lęku (bo to opowiadania, czyli gatunek za którym nie przepadam) za tomik "Ładne duże amerykańskie dziecko" . Obawy rozwiewały się w miarę czytania.
I teraz zżera mnie zazdrość. Zazdroszczę bowiem Amerykanom, że mają Budnitz.
To autorka z jednej strony głęboko zakorzeniona w miejscu, z którego pochodzi, baczna obserwatorka własnego podwórka, ale na szczęście dla nas jej spostrzeżenia są natury uniwersalnej. Tą samą przypadłością cechują się Czesi i dlatego tak ich lubię:)
Pierwsze opowiadania zaczyna się tak:
"Żyła sobie kobieta, która miała siedmiu synów i była szczęśliwa. potem urodziła się jej córka".Pomyślałam sobie: wracamy do atmosfery z "Gdybym Ci kiedyś powiedziała", co powinno mnie ucieszyć. A jednak ten otwierający zbiór utwór podobał mi się najmniej. Baśniowość i mrok, który tak mocno naznaczył powieść Budnitz, wyczuwalna jest tylko w pierwszej części opowiadania "Skąd pochodzimy". Potem styl się nieco zmienia, chociaż nadal jest to pisarstwo bliskie realizmowi magicznemu. Jednak los kobiety i jej nienarodzonego dziecka, jak dla mnie był zbyt mocno udziwniony. I to mnie rozproszyło, pogubiłam się tam.
Bohaterka, przez cztery lata próbuje przejść przez zieloną granicę do USA. Gdy podejmuje pierwszą próbę jest w zaawansowanej ciąży. A rozwiązanie nastąpi dopiero po ... 4 latach, gdy uda jej się osiągnąć połowicznie, ale jednak, cel.
Nie przemówiła zupełnie do mnie ta opowieść o ziemi obiecanej.
Ale potem było już z górki. Moje ulubione opowiadania, to te piętnujące jakże powszechne zjawisko poczucia wyższości, pychy. Jak bardzo lubimy czuć się lepsi, mądrzejsi, rozsądniejsi od bliźniego. Jak łatwo uzurpujemy sobie prawo do decydowania za innych, czy to zamkniętej w sobie emigrantki ("Nadia") czy hinduskiego chłopca ("Chłopiec i słoń"). Skąd się bierze to fałszywe przekonanie, że _ja_ wiem lepiej, co ktoś czuje, potrzebuje, o czym marzy, co uczyni go szczęśliwym?
Te dwa opowiadania poruszają problem zarówno odmienności jak i strachu przed ową innością.
Tytułowa Nadia staje się możliwa do zaakceptowania i do zrozumienia dopiero wtedy, gdy pojawi się w telewizji. Wtedy bowiem można ją po pierwsze "wyłączyć" pilotem, po drugie jej wojenne doświadczenia, których narratorka nie była w stanie sobie wyobrazić, stają się "oswojone". Bo znowu wróciły na swoje miejsce, do telewizora, który wypluwa z siebie obrazy śmierci i wojen w takich ilościach, że tracą siłę rażenia. I można jednym okiem zerkać na kolejne doniesienia z frontu, a drugim na przygotowywaną właśnie jajecznicę na kolację. Wszystko wróciło do normy: my tutaj, oni tam. Już wiadomo, jak zaszufladkować Nadię, jak przeciwstawić się jej "niezwykłości".
A jak pięknie autorka zakpiła sobie z Amerykanek :) Po pierwsze psiapsiółki, które się tam pojawiają, myślą i działają w stadzie. Narratorką jest jedna z nich, ale która? Czym się wyróżnia? Są jak gdaczące kury, jedna stroszy piórka przed drugą. Portret boski :)
Bardzo podobało mi się też utrzymane w post apokaliptycznej tonacji opowiadanie "Okazje". Świat, w którym wydarzyło się coś strasznego a ludzkość była bliska zagłady, zaludnili dziwni bohaterowie Budnitz. Poznajemy młodą dziewczynę, mieszkającą na farmie z bratem i jego świeżo upieczoną małżonką. Utrzymują się z komiwojażerów. Dosłownie. Zwabiają ich do siebie a potem zamykają w... kojcu.
"Gdyby się zjednoczyli we współpracy i ustawili walizki z próbkami w jeden stos, mogliby się po nim wygramolić na zewnątrz. Ale włada nimi duch konkurencji i nie myślą o tym. Są sprzedawcami do szpiku kości. Od czasu do czasu któryś próbuje robić podkop za pomocą trzepaczki do jaj albo korkociągu z pudlem na rękojeści, ale zawsze przerywa, bo żal mu towaru"
Ofiary konsumpcjonizmu? Obraz też niepokojąco przypomina obozy koncentracyjne.
"Nowy nie chce ubrudzić garnituru, więc nie siada, tylko opiera się o ogrodzenie. podkradam się z drugiej strony i patrzę przez pręty (...) Pręty skrzypią pod jego naporem. Gdyby mocniej nacisnął, mógłby je wyłamać. Ale żaden z nich o tym nie myśli. Sprzedawcy żyją w przeświadczeniu, że z każdej sytuacji mogą się wyratować potęga słowa"Moim zdaniem, do wiary w potęgę słowa należy jeszcze dodać ludzką naiwność i przekonanie, że przecież _mi_ nie może się przytrafić to najgorsze. Inni umierają, ale ja jestem nieśmiertelny. I to naiwne powtarzanie sobie, że wszystko się dobrze skończy. Bo przecież musi skończyć się dobrze, prawda?
Wspomnę jeszcze o jednym tytule: "Goście". W trakcie czytania miałam ciarki na plecach. Doskonale stopniowane napięcie, odrealnianie znanej rzeczywistości w tak delikatny a jednocześnie sugestywny sposób. Historia jest banalna: córka spodziewa się odwiedzin swoich rodziców. W trakcie tej podroży matka kontaktuje się telefonicznie z dziewczyną i za każdym razem, rozmowa staje się oraz dziwniejsza i budząca coraz większe przerażenie. A punktem wyjścia staje się banalny problem: matka i ojciec zgubili drogę. Oddalając się od miejsca, do którego zmierzali, docierają do... piekła? czyśćca? W tym wszystkim jeszcze mamy zmaganie się narratorki z własnymi lękami i strachem o rodziców - wg mnie rewelacyjne opowiadanie.
"Kukurydza chwieje się, faluje jak ocean. Nawet szumi jak ocean. O, znów się rusza, coś spomiędzy niej wyłazi, jak wszy z włosów... to są ludzie! Spomiędzy kukurydzy wychodzą ludzie, mężczyźni, biegnące dzieciaki... zobaczyli nasz samochód. Teraz już wszyscy biegną, to zabawne mają jakby znajome twarze, biegną wprost na nas...Mocne, prawda?
Głos matki zagłuszyło ujadanie psów.
- Wsiądź do auta.
- Co?
- Wsiadaj do auta. Natychmiast."
Budnitz jest mistrzynią w kreowaniu rzeczywistości, która jest nam znajoma, z którą możemy się utożsamiać, do czasu gdy nie zauważymy w tej kreacji pewnej rysy. Gdy rysa się rozrasta, pęka coraz mocniej, poczucie swojskości zanika. Pod palcami autorki otaczający nas świat jest wręcz miętoszony i rozciągany w dowolne kształty, tak aby w karykaturalnej formie pokazać cząstkę prawdy o nas samych i o świecie. I choć nadal nie przekonałam się do opowiadań, to nie żałuję ani chwili poświęconej tej lekturze.