"Dlaczego rozstrzelali Stanisławów" Martin Pollack  

Posted by Inblanco in


Powinnam zacząć od sprostowania: w poprzedniej notce napisałam, że "Dlaczego rozstrzelali Stanisławów" jest, o bluźniercza naturo, słabsza od "Śmierci w bunkrze". Kajam się, bo myliłam się okrutnie.

Reportaże czytam od niedawna i czuję się bardzo niepewnie na tym gruncie. Nie znam trików, klisz, schematów jakie z pewnością niektórzy autorzy stosują. Tak się przecież dzieje w każdym gatunku (w kryminale rozpoznałabym je chyba szybko, a wynika to z ilości przeczytanych przeze mnie opowieści z rodzaju "zabili go i uciekł", tutaj niestety nie mam tej przewagi) więc pewnie i tenże nie jest od tego wolny. A że do tego wciąż jestem w pierwszej fazie zakochania to ... sami rozumiecie. Z zachwytu najchętniej bym piała. Egzaltowane? Ale to miłość!

Spróbuję jednak zacząć od wad, choć z bólem serca to czynię;)

Pollack nie ma tak przejrzystego stylu jak np. Tochman. Czasami zalewa czytelnika źródłami historycznymi, które w zbyt dużym stężeniu stają się nużące i powodują, że traci się z oczu główny wątek. Dodatkową trudność w tego typu fragmentach sprawiają mi niemieckie nazwy miejsc, regionów, nazwiska, których kompletnie nie potrafię zapamiętać. Ale to raczej mój problem, bo jakoś tak się dzieje z tym językiem, że gdy próbowałam sama uczyć się go w domu (gdy byłam młoda i ambitna) to nie potrafiłam zapamiętać nawet najkrótszej i najprostszej frazy.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje zastrzeżenia.

"Dlaczego rozstrzelali Stanisławów" to zbiór kilkunastu, zazwyczaj krótkich tekstów pisanych na przestrzeni 30 lat. Pollack porusza się po terenie, który go najbardziej interesuje, czyli jest to Europa Wschodnia i Środkowa oraz Austria i Niemcy.
Tytułowy tekst opowiada o losach dwóch młodych Polaków, Stanisławie Grzance i Stanisławie Mędrku, który w czasach II wojny światowej zostali wywiezieni na roboty do małej, austriackiej wsi. Tam zostają rozstrzelani przez zmierzających na Berlin Rosjan. Nie jest to najlepszy utwór z tego tomiku, ale znakomicie pokazuje warsztat Pollacka.

Oto autor podczas spaceru, przypadkiem natrafia na zapomniane dwa groby z polskimi nazwiskami. Zaczyna pytać wiekowych mieszkańców Bocksdorfu, czy coś pamiętają, czy posiadają jakąś wiedzę o pochowanych tam ludziach. Krok po kroku, dysponując właściwie garścią informacji oraz kilkoma fotografiami, autor próbuje odtworzyć historię tych chłopców. Przystępując do pisania tego reportażu, zdawał sobie od początku sprawę, że nigdy nie pozna odpowiedzi na tytułowe pytanie: dlaczego rozstrzelali Polaków?
Ale chyba nie taki był cel. Czy to zabrzmi górnolotnie, gdy napiszę, że szczegółowo opisując fotografie i wykorzystując te okruchy wspomnień, które zebrał od mieszkańców wsi, ocalił od zapomnienia owych dwóch Stanisławów? Oddał im hołd?
I to właśnie dlatego powstał ten artykuł.

Podobne uczucia mi towarzyszą, gdy natrafiam na tekst "Obrazkowa historia". Punktem wyjścia do tego reportażu są zdjęcia wyszperane w jakimś antykwariacie i... niezwykła dociekliwość autora:

"Uwielbiam spekulować na temat fotografii i losów uchwyconych na nich ludzi. Kim byli, w jakich stosunkach wzajemnych pozostawali, jakie wiedli życie, co ich poruszało, czy byli szczęśliwi, czy wręcz odwrotnie, co się z nimi dzieje?"

Gdy Pollack analizuje poszczególne zdjęcia, zwraca uwagę na każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. Ubrania, ich stan, miejsca, mimika twarzy, postawa pozujących to wszystko prowadzi do odkrycia, że mamy do czynienia z ludźmi mieszkającymi gdzieś w Polsce, prawdopodobnie na wschodzie, podczas II wojny światowej. Gdy przygląda się zdjęciu z targu, dzięki sprzedawanym warzywom i okryciom ludzi jest w stanie określić porę roku. Gdy dostrzega, że niektórzy z obecnych na fotografiach noszą opaskę z gwiazdą Dawida, potrafi również określić ramy czasowe.
Opisuje wszystko ze szczegółami, to, że okna są powybijane, to, że chłopiec nosi za duża czapkę, że kobieta spogląda w obiektyw z wystraszona miną... jak to się dzieje, że wydawać by się mogło, zwykły opis, ma taka siłę? Czy to świadomość tego, że wiemy, co najprawdopodobniej stało się z tymi ludźmi? Jaki los był im pisany? Czy to też umiejętności Pollacka? Pewnie jedno i drugie.
"Ilu ludzi z obrazków nieznanego fotografa przeżyło Holokaust? Poważnie spoglądający chłopczyk w wielkiej czapce, z odstającymi uszami? Czy rodzice znaleźli dla niego kryjówkę? Mieli dość pieniędzy, żeby za nią zapłacić? Chrześcijańscy sąsiedzi żądali przecież za kryjówkę horrendalnych często sum. A nawet uiściwszy je, Żydzi nie mogli być pewni, że nie zostaną zdradzeni i wydani. Straszna to myśl, ale jest nieprawdopodobne, by chłopczyk przeżył. Dotyczy to także tego w czapce nasuniętej na oczy i dziewczynki o ciemnych brwiach, i tej z małą na rękach. Wszyscy oni mieliby dzisiaj niewiele ponad siedemdziesiąt lat, ale musimy zakładać, że od dawna nie żyją, że zginęli w getcie, w obozie, z głodu, od kuli, pięści czy gazu. Chętnie dowiedziałbym się też czegoś więcej o fotografie. (...) Tego również, podobnie jak tylu innych rzeczy, nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy."

Pollack pisze nie tylko o wojnie, holocauście, ale żeby zamknąć ten temat chciałabym jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy. Pośród reportaży znajdują się cztery przedrukowane urzędowe pisma, powstałe już po wojnie. W nich, suchym, oficjalnym językiem stwierdza się fakt, że w danej miejscowości przed wojną mieszkało kilkadziesiąt rodzin cygańskich, a po wojnie zazwyczaj już żadna. Czasami pozostałych przy życiu Cyganów na siłę wysiedlano. Stawia się w tych miejscowościach pomniki ku czci ofiar wojennych, cywilnych, podając liczbę zabitych i ich nazwiska. Zazwyczaj w osobnym akapicie kwituje się dwoma zdaniami pogrom cygański. Jak myślicie, ich nazwiska są na tych pomnikach?

Jest w tym zbiorku też krótki tekst, który przypomina mi wiersz Miłosza pt. "Campo di Fiori". "Baja. Uczciwi handlarze ludźmi" rozpoczyna opis festynu, w którym uczestniczą mieszkańcy południowowęgierskiej mieściny Baja. To miasteczko to główne miejsce przerzutu ludzi z ogarniętej wojną byłej Jugosławii. Atmosfera zabawy, od której Pollack zaczyna swój felieton, nagle zostaje przerwana opisem grozy, strachu i nadziei, jaka towarzyszy oczekującym na przybycie bliskich. Kontrast, który wykorzystał autor chwyta za gardło. Gdy kolejny przerzut dobiega końca, przeczytamy:
"Kiedy opuszczamy miasto, plac jest już cichy i spokojny w porannym słońcu, usiany plastikowymi kubkami i innym śmieciem. Festyn udał się świetnie"

Pollack mistrzem puenty? Nie tylko w tym tekście.

Spostrzeżenia autora o losach mniejszości narodowych bardzo mnie zaskoczyły. To, co dotąd wydawało mi się jakby wpisane w los człowieka z owej grupy, teraz nie jest już takie oczywiste. Walkę o zachowanie języka, tradycji, kultury zastępuje pragnienie asymilacji. Jakie są motywy tych zachowań konformistycznych? Pollack spróbuje na to pytanie odpowiedzieć, tak jak i na wiele innych.

Dlaczego tak sobie cenię ten zbiór? Bo to książka, z rodzaju tych, które weryfikują nasze poglądy a przynajmniej każą się nam nad nimi zastanowić. Jest w twórczości Pollacka niesłychana ciekawość człowieka, jego obserwacje są celne, choć czasami bezlitosne. Bezlitosne zarówno dla sprawców zła jak i bezwolnych obserwatorów. Bo obojętność to chyba najgorszy grzech...

Lektura obowiązkowa.

This entry was posted on 21.5.09 at czwartek, maja 21, 2009 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

3 komentarze

Dzięki za ten tekst. Książka czeka na półce i myślałem o niej z mieszanymi uczuciami. Teraz wiem, że chętnie przeczytam. Pozdrawiam

22 maja 2009 14:38
Anonimowy  

Podoba mi się punkt wyjściowy tych reportaży - tzn te wyszperane gdzieś zdjęcia, opuszczone nagrobki. Sama czasami zastanawiam się np nad pocztówką znalezioną w książce z biblioteki - kto ją wysłał, do kogo, jakie były ich wzajemne relacje. Dobrze, że ktoś nie przechodzi obojętnie wobec takich okruchów codzienności i próbuje się czegoś dowiedzieć.

Lilithin

22 maja 2009 21:42

Jarek - jeśli czytałeś już coś Pollacka, to wiesz czego się spodziewać. Jeśli nie, to zachęcam dodatkowo, chociaż i tak wciąż uważam, że Tochman lepiej pisze.

Lilithin - nie wiem, czy już na blogu tego nie pisałam, ale własnie za podobne spojrzenie cenię Chwina. u niego wszystko ma przeszłość: łyżki, filiżanka, kredens... ja się z tym zgadzam:) I za to tak uwielbiam "Hanemanna", w którym to nastawienie jest bardzo namacalne :)

28 maja 2009 17:52

Prześlij komentarz