"Dziewczyna, która igrała z ogniem" Stieg Larsson  

Posted by Inblanco in ,


To mogłaby być opowieść o tym, jak pewien kryminał podziałał kojąco i terapeutycznie. Po zanurzeniu się w bezwzględnym obrazie Szwecji jaki mi zafundował Zaremba w "Polskim hydrauliku" potrzebowałam natychmiast jakiegoś mocnego kontrapunktu, jakiejś bajeczki o kraju Wallandera i proszę, Larsson mi ją podarował. "Dziewczyna, która igrała z ogniem" to przy Zarembie łagodne bajanie o kraju, w którym, i owszem, mieszkają źli ludzie, ale gdzie im tam do demoralizacji bohaterów Zaremby... brrr...

To mogłaby być właśnie taka opowieść, ale nie będzie. Będzie za to o podniesieniu pluszowej, czerwonej zasłony i o tym, co za nią ujrzałam.

Taa... lubię Larssona. Zarówno pierwsza część trylogii Millenium, jak i druga, bardzo mi się podobała. Obie przyjemnie długaśne, pozwalają poznać bohaterów i ich mikroświat.
Pierwsza część skupiała się na Blomkviście, druga ma za to na celowniku Lisbet Salander.
Akcja, tradycyjnie już, nie rusza z kopyta od pierwszej strony. Tutaj na wprowadzenie autor potrzebował jakiś 200 stron! Ale jak to się czyta... przy 300 stronie jest już tak, że niecierpliwie kartkowałam książkę, by sprawdzić, co będzie dalej i kiedy pojawi się ten bohater, którego niecierpliwie wypatrywałam. Dystans 150 stron to była mordęga - ale się doczekałam! :)

Nie chcę pisać entej recenzji wychwalającej "Dziewczyny, która igrała z ogniem", bo to się mija z celem. Ja się o tym już naczytałam w prasie, internecie.
Ci, którzy polubili pierwszą część trylogii Larssona dostają do ręki równie dobry produkt; ci którym ten styl nie przypadł do gustu, powinni sobie darować i to tomiszcze, bo ja nie dostrzegam zasadniczych różnic pomiędzy tymi dwoma tytułami.

Dla mnie była to doskonała rozrywka, z odpowiednim tempem wydarzeń, w miarę lubianymi bohaterami i dobrze poprowadzonym wątkiem kryminalnym. Czyta się znakomicie, chociaż mogę też zrozumieć argumenty przeciwników, że za długie, za rozwlekłe, bohaterowie plastikowi i rodem z anime. Dostrzegam problem, ale że, egoistycznie mówiąc, nie mój ci on, to nadal pałam miłością do dzieł Larssona.

Czas jednak na powrót do pluszowej, czerwonej zasłony. Podniosłam jej rąbek już w "Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet", ale szybko się wycofałam. Tym razem kotara rozsunęła się z ogłuszającym, metalicznym dźwiękiem i oślepiło mnie neonowe światło.
Bo oto, moi mili, ukazał się moim oczom szwedzki sex shop...

Nie macie wrażenia, że Lisbeth to taka lateksowa zabawka autora?
Niezależna, mądra, odważna, nieprzewidywalna, biseksualna i otwarta na nowe doznania. A już jak zafundowała sobie operację plastyczną, no to wymiękłam... Marzenie każdego faceta, któremu nad głową gdera przewidywalna do bólu żonka... czyż nie?
I to tyle na temat wiarygodności tej postaci P:) Abstrahując od sceny w lesie (sic!).
Albo Erika? Kolejny twór, którego nie pojmuję. Małżonek akceptuje zdrady, ba! zgadza się na trójkącik, a Erikę podnieca myśl o mężu pieszczonym przez innego mężczyznę... Dobra. To nie kwestia pruderii (taką mam nadzieję:) - ale nikt mi nie wmówi, że taka sytuacja nie byłaby podstawą do kłótni, zazdrości, awantur. No nie wierzę i już.

Po lekturze reportaży Zaremby śmiem twierdzić, że to rozbuchanie seksualne bohaterów, ta "skaza" Szwedów, zresztą nie jedyna, to efekt tego, o czym tak pięknie acz wstrząsająco pisze autor "Polskiego hydraulika". Jaka jest więc tego przyczyna? Ha! Dobrobyt! Uwierzylibyście? Ofiary dostatniego życia...
Innymi słowy, cytując podwórkowego klasyka, pana Józka: "Pani, w dupach im się poprzewracało". Trafnie i dosadnie. Pasuje do świata stworzonego przez Larssona, ale za cholerę nie przystaje do tego, o czym pisze Zaremba. Bo tamta Szwecja nijak się ma do ludowych mądrości, którymi można by ją sobie "oswoić" i nawet pan Józek nie sprosta wyzwaniu, ale o tym innym razem.

This entry was posted on 10.6.09 at środa, czerwca 10, 2009 and is filed under , . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

15 komentarze

Larsson jest bardzo "szwedzki" - rozwiązali "wszystkie problemy świata" i teraz szukają sensu w wykreowanym przez siebie świecie doskonałym [który okazuje się być gorszy od 'niedoskonałego'].
Nie zmienia to jednak faktu, że "millennium" to świetna lektura!

10 czerwca 2009 21:54

Pierwsza część mi się podobała, a i owszem, ale kiedy wyczytałam, że drugi tom opiera się na Salander to wymiękłam. Nie cierpię tej babki i na pewno nie sięgnę po kolejną część trylogii.

10 czerwca 2009 21:58

insider - bardzo mi się podoba to, co napisałeś. Świetne podsumowanie tego, z czym się zmagam u Zaremby.

Aniu - ja za Salander też nie przepadałam w I części, ale autor postanowił ją uczłowieczyć i poniekąd mu się to udało (poza pewnymi, nadprzyrodzonymi wręcz zdarzeniami). Druga część przynosi wyjaśnienie czemu Lisbeth jest taka a nie inna, przynajmniej częściowo. Teraz bardziej ją lubię :)

10 czerwca 2009 22:34

Ostatnio śledzę Cię w lekturach;) Właśnie skończyłam "Ostrygojady" i zaczynam "Dziewczynę...";) Niechcący:) Ja też w pierwszej części miałam zastrzeżenia co do wiarygodności Lisbeth jako postaci, ciekawa jestem, co będzie teraz. I bardzo proszę o recenzję Zaremby!

10 czerwca 2009 23:21

a mnie sie Lisbeth podobala w 1 czesci, dlatego tym chetniej siegne po drugą :)

11 czerwca 2009 19:18

Padmo - ale po Ostrygojady to sięgnęłam pod Twoim wpływem...:) Pisałaś o "Evie Green", której nie mam (jeszcze) więc sięgnęłam po druga powieść Fletcher. Evę mam w bibliotece wojewódzkiej, co mnie ogromnie, ogromnie cieszy:)

Zaremba godny jest wpisu, ale czytam go kawałkami. Zbliżam się do końca, więc na pewno coś skrobnę. Ja wciąż nie mogę uwierzyć w nieprawdopodobną siłę rażenia reportaży... cały czas jestem na etapie, irytującego niestety, zadziwienia faktem, co takie pisanie potrafi wywwołac we mnie. Trudno mi zdobyc się na jakikolwiek obiektywizm. W tym momencie moje wrażenia z lektury Zaremby pewnie wygladałaby tak:
"Wow!... wow!... łaaał!!! fuck!... wow!" ;)
I nawet nie wiem, czemu klnę po angielsku? :)

Mary - Lisbeth ... mnie jej zachowanie w w I części nieco wkurzało. To jej wycofanie, baczna obserwacja każdej istoty ludzkiej i przy tym nieziemski chłód. Musiała być geniuszem, bo kto inaczej by z nią wytrzymał? :) Część druga nadaje jej nieco ludzkiego wymiaru, chociaż... sama się przekonasz, co potrafiła zrobić... i czy można to wciąż rozpatrywać w kategoriach ludzkich wyczynów. Ale i tak ją lubię:)

12 czerwca 2009 10:37
Anonimowy  

Jak dla mnie lektura Millenium daje odskocznie od normalnego zycia, dobrze mi sie czytalo, wciagnelo... no i Salander, jak sie zlapalam na haczyk, bo dla mnie ona jest tak nierealna, plastikowa, ze stala sie cool ( z jej hackerskimi zdolnosciami:)
I czekam na recenzje Zaremby.

12 czerwca 2009 13:47

ano sama sie przekonam. Ale mysle ze autor ma prawo sobie stworzyc taką postac jaką chce, moze faktycznie szuka idealnej kobiety, az tak mocno idealnej ze przerysowanej. Niebawem zaczne czytac Larssona, to sprobuje sie odniesc do tej kwestii :)

13 czerwca 2009 10:07
Anonimowy  

Nie czytałam ani pierwszej części, a ni tej książki, ale z tego co piszesz, chyba nie potrafiłabym polubić głównej bohaterki. Z Twojego opisu wynika, że autor stworzył sobie klasyczną Mary Sue, przezlewając na nią wszystkie swoje fantazje i robiąc z niej na siłę bohaterkę, która miałaby wszystkim imponować. Spasuję ;)

13 czerwca 2009 12:33

mam oba tomiska na półce, już się nie mogę doczekać uczty czytelniczej, niestety, inne zobowiązania są pilniejsze

20 czerwca 2009 14:34

Larsson. co tu dużo gadać, dał mi popalić. Kilka niedospanych nocy, palpitacje serca i chęć uduszenia każdego kto ośmiela się przeszkadzać w lekturze. Nie muszę chyba pisać, że podobały mi się te kryminały ..... baaardzo podobały :-)

20 czerwca 2009 14:43

Larsson wciąż czeka u mnie na odpowiedni czas na przeczytanie. Szkoda, że doba ma tylko 24h...

21 czerwca 2009 21:52

Mała Mi - może to jest właśnie klucz do postaci Salander: tak nierealn, że aż czadowa! Podoba mi się :)

Mary - oczywiście, że autor ma prawo :) Tylko, że dla mnie jest to jakiś trop, jakaś wskazówka, co do Larssona. I przyznam, że nie koniecznie mi się spodobało, to co w moim własnym mniemaniu, odkryłam.
Czy to nadinterpretacja? Możliwe. W zasadzie oby tak było, ale cóż ja na to poradzę, że tak własnie to odbieram? ;)

Mandzuria - nie!!! nie rezygnuj, bo może Cię ominąć naprawdę niezła jazda czytelnicza (?). Nawet tego typu komoksowe postaci mają swój urok. Salander go posiada, słowo. A powieść... czyta się naprawdę dobrze:)))

Kalio - co się odwlecze, to nie uciecze. Myśl o czekających książkach też jest przyjemna...:)

Rr-odkowa - a to prawda:) Miłośnik Larssona w dniu, kiedy zasiada do lektury jego książek powinnien miec dyspensę na wszystko. Zostajesz tylko Ty i książka. Zadne tam sprzątanie, obiady, wyprowadzanie psa. Nie ma mnie. Czytam :)

belcantto - święte słowa :) I witam serdecznie :)

23 czerwca 2009 15:18
Anonimowy  

Też zwróciłam uwagę na tą ich seksualność niczym nieskrępowaną ;) I doszłam do wniosku, że może to my jesteśmy pruderyjnym społeczeństwem w porównaniu do Zachodu?
Chociaż tego akurat wolałabym nie zmieniać.

Pruderyjna Patekku

30 lipca 2009 07:58
Anonimowy  

Książka leżała u mnie długo na polce.Jakos nie moglem się do niej zabrać.Az wreszcie.. czytałem i rozumiem fascynacje czytających. Dobrze napisany, wartki kryminał.
Dla mnie lektura interesująca podwójnie. Zanim zaczęła się obecna fala popularności "kryminałów", Raymond Chandler był jedynym przedstawicielem tego gatunku, autorem , jaki dostąpił zaszczytu obfitej prezentacji w mojej skromnej bibliotece. I z duza satysfakcja obserwuje, jak na całym świecie w rożnych miejscach pojawiają się mniej lub bardziej zdolni nowi pisarze, okrzykiwani często przez krytykow i czytelnikow na wyrost " genialnymi". Ok, nie deprecjonuje ich warsztatu pisarskiego, ale genialny to był np. Bułhakow.
I drugi powod lektury: realia szwedzkie. Czytając Larssona, Mankella, przenoszę się w świat bardzo mi bliski. Czasem i miejscem akcji. I nie dziwi mnie na przykład, ze Ystad to mała mieścina. To tak, jakby akcje powieści Krajewskiego przenieść do Leby. Akcja powieści Larssona toczy się tez w rzeczywistości świetnie mi znanej. Mniej istotny jest wiec watek ,bardzo interesujacy, bardziej istotne dla mnie osobiście jest niemal namacalne i realne przeniesienie się do Szwecji.I czuje się , jakbym znalazł się tam fizycznie.Taka realna reminiscencja, wywołana fikcyjnym swiatem książkowym.

Przy okazji kilka slow o dylematach tłumacza.Tłumaczenie jest poprawne, lecz wielokroć tłumaczka dokonuje "spolszczeń", i to dosyć radykalnych.Oczywiście dla osoby nie znającej szwedzkiego nie ma to znaczenia, gdyż celem wszak tłumaczenia jest przybliżenie znaczenia slow w innym języku, przybliżenie tez kultur, dostarczenie wiedzy o innej rzeczywistości. Ale tłumacz ma tez dylematy i granice, co wolno, co jest grzechem. Problemy często rozwiązywane samodzielnie, czasem we współpracy z wydawca i korekta.( Obecnie mało który wydawca zatrudnia korektorów. Często przez pisarzy i tłumaczy definiowanych jako " współautorzy, pierwsi czytelnicy, " i którym się dziękuje w słowie pierwszym jako "osobom, bez pomocy których nie powstałaby ta książka " ;).
Ksiazka Larssona miala i wydawce, i tlumacza, i korekte. I niestety, jest kilkanascie powaznych "wpadek" lub "nadinterpretacji wyjasniajacej " w samym tekscie, czyli ingerencji tlumacza w tkanke powiesciowa.
Na poziomie jezykowym,na poziomie rzeczywistości.
Myślę,ze w wielu wypadkach tłumaczeń aż prosi się wstęp, krotko definiujący istotne elementy kulturowe czy wskazanie cech typowych dla innego świata. Jedno-, dwustronicowy mini zbiór różnic.Ważnych dla zrozumienia, wyjaśniających pojęcia,zachowania.
Zabrakło mi tego w tłumaczeniu Larssona- i brakuje mi tez w innych tłumaczeniach. Nie dla mnie, lecz dla innych, którzy poznają inna kulturę poprzez pryzmat tłumaczenia.
Tłumaczka nadużyła swoich warsztatowych uprawnień a korektorka nie wykonała swej pracy.Najbardziej widoczne jest to w wulgaryzmach, wzmocnionych do nieprzyzwoitosci radykalnie w tłumaczeniu.

18 sierpnia 2009 11:42

Prześlij komentarz