"Ostrygojady" Susan Fletcher  

Posted by Inblanco in


Świetna rzecz.

Po reportażach przeplatanych kryminałami nabrałam wielkiej ochoty na powieść, że tak się obcesowo wyrażę, obyczajową. Trafiłam na doskonałą prozę psychologiczną z wątkiem obyczajowym w tle i zostałam urzeczona kunsztem autorki.

Historia głównej bohaterki, Moiry, zaprezentowana została w trzech dramatycznych odsłonach: poznajemy jej dzieciństwo, pobyt w szkole z internatem oraz małżeństwo. Niepokojącą inność Moiry przepowiada tuż przed jej narodzinami pewna Cyganka i dziewczynka swoim "dziwnym" zachowaniem zdaje się potwierdzać te słowa. Jest zamknięta w sobie, skupiona na własnym wnętrzu tak bardzo, że to aż przeraża. Moira bezustannie poddaje siebie analizie, ocenia też świat zewnętrzny, który, gdy miała 11 lat bezlitośnie ją zawiódł. Ukochani rodzice obdarowali ją bowiem młodszą siostrą, z obecnością której i jej wpływem na znane i przewidywalne do tej pory życie, nie była w stanie się pogodzić. W zasadzie trudno tu mówić o czymś tak prozaicznym , jak brak akceptacji, bo w wykonaniu Moiry była to mroczna i gęsta niechęć, która kierowała jej kolejnymi decyzjami, brzemiennymi w tragiczne skutki.

Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się, jak zakończył się związek Moiry i jej siostry. A o tym, co wydarzyło się wcześniej opowiada sama Moira, siedząc przy szpitalnym łóżku Amy. Te słowa, które do niej kieruje, niosą ze sobą prośbę o wybaczenie, odkupienie win, ułaskawienie od autodestrukcji, której Moira się poddawała wiele razy.
Czyta się tego z narastającym lękiem: co jeszcze może się stać? I tu nie chodzi w zasadzie o strach przed jakimiś konkretnymi wydarzeniami a raczej o przemyślenia i emocje dziewczynki a później kobiety.

Współgra z tym doskonale przyroda, której tutaj nie brakuje. Zimny, rozszalały Atlantyk, strome i niebezpieczne klify a w tym wszystkim mała dziewczynka, która nie potrafi sobie poradzić z własnymi uczuciami. Doskonale udało się autorce pokazać bezwzględność i zarazem kruchość natury, z którą w takiej symbiozie żyła Moira.

"Ostrygojady" przypominają mi nieco "Siostrę" Saramonowicz. Czułam ten sam lęk wywoływany myślami rodzącymi się w głowie głównej bohaterki. Były chwile, gdy szczerze nie znosiłam Moiry, gdy się jej bałam, gdy bałam się o nią. Gdy czytałam o nieustających staraniach rodziców czy Amy podejmowanych by wykrzesać z głównej bohaterki odrobinę pozytywnych uczuć... takiej bezwzględnej konfrontacji nie daje się zapomnieć.
Niesamowite, wierzcie mi.

Przy tym język: piękny i poetycki, budujący zaskakujące obrazy, obezwładniający analitycznym chłodem.

Coraz więcej odgłosów. Następnego dnia usłyszała łomot butów do hokeja, którymi dziewczyny waliły w ścianę, by otrzepać je z błota i trawy. Naelektryzowany trzask ściąganych z włosów gumek. Dalekie dźwięki pianina. Ciche drapanie pióra po papierze. Maszt na szczycie głównego gmachu pobrzękiwał na wietrze, a Moira przystawała przy ligustrowym żywopłocie, by tego posłuchać.

A cisza? Czy ona także była hałasem? Na wybrzeżu, przy poligonie, ciszy nie było ani przez chwilę. Zawsze słyszało się oddech morza. A teraz? Teraz o północy, gdy wyłączał się agregat, ogromna mroczna cisza wchodziła do sypialni i kładła się obok Moiry jak żywa istota, przytulając się do jej uszu.

Wyobraźcie sobie, że ta książka to lustro... jeśli tylko wciąż pokazuje odwrócone odbicie, to znaczy tylko tyle, że Moira to jedynie alternatywna ja, Ty... Ale nawet na samą myśl o tym, o takiej możliwości, przejmują mnie dreszcze. Koszmar.

Niezwykła książka.

This entry was posted on 2.6.09 at wtorek, czerwca 02, 2009 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

10 komentarze

Jestem właśnie w połowie, miło tak się z kimś zbiec w lekturze:) Podzielam opinię, że świetna.

2 czerwca 2009 23:09

Czuję się bezgranicznie, niesłychanie zachęcona. Dzięki za tę recenzję.

2 czerwca 2009 23:22

Baaaardzo mi się podobała:)

3 czerwca 2009 07:15

Trochę się jej boję. Tak wielki ładunek emocjonalny jest już nawet w recenzjach o niej... Leży w stosiku ostatnich zdobyczy i czeka, aż się odważę...

3 czerwca 2009 10:55

A wiesz, że ja też mam ochotę na porządną powieść obyczajową. Nie jakąś spod znaku wygórowanych ambicji, ale jednak obyczajówkę. Wszak nie samym reportażem i takimi tam człowiek żyje ;-)

3 czerwca 2009 12:52

nabrałam ochoty na przeczytanie :) dziękuję i dopisuję na listę :)

3 czerwca 2009 13:52
Anonimowy  

Brzmi wspaniale. Mam ją zapisaną na liście książek do przeczytania, co prawda nie mam do niej dostępu póki co,ale już się cieszę :)

3 czerwca 2009 14:09

łał swietna recenzja. Ksiazke dopisuje do listy:)

3 czerwca 2009 18:20

Padmo - :) Po "Ostrygojady" sięgnęłam, bo tak ładnie napisałaś o "Evie Green" tej autorki. "Evę..." też przeczytam)

Aerien - cudownie mi to słyszeć, czy raczej czytać:)))

Be.el - właśnie:)

Awita22 - ja odebrałam ja bardzo intensywnie, to prawda. Ale to nie jest książka z gatunku tych, po które już nigdy nie sięgnę, bo boje się ponownego spotkania z trudnymi emocjami.

Zosik - święte słowa! :)

Net.a.a - :)

Mandżuria - co się odwlecze, to nie uciecze :)))

Mary - :) dzięki :)))

5 czerwca 2009 16:23

Ja również przeczytałam tę oto książkę. Jednak nie jestem tak szczodra w pochwałach. Owszem, napisana jest dobrym językiem. Nie ma przedłużających się akcji, wszystko jest spójne. Jednak czegoś mi brakuje w niej. Może właśnie ta ozięmbłość opisu a raczej głównej bohaterki studzi moje uczucia do książki. Niestety nie mogę również podzielić Twojego poczucia napięcia tym co będzie. Koniec nie zawsze musi być pozytywny, ale ten ewidentnie mnie rozczarował. W zasadzie chyba dla niego przeczytałam książkę do końca. Można wyciągnąć parę dobrych wniosków psychologicznych ale nic poza tym według mnie.

7 listopada 2009 02:37

Prześlij komentarz