"Połówka żółtego słońca" Chimamanda Ngozi Adichie  

Posted by Inblanco in ,


"Połówka żółtego słońca" to powieść, nie boję się użyć tego słowa, ważna - przynajmniej dla mnie. Tekst prezentujący dramatyczne losy nigeryjskich bliźniaczek i związanych z nimi ludźmi, intryguje zarówno wciągającą fabułą jak i przemyśleniami polityczno-historycznymi czy społeczno-obyczajowymi. Jeśli do tego dodam, że autorce doskonale udało się uciec przed hermetycznym zamknięciem tekstu w lokalnym mikrokosmosie, co moim zdaniem jest główną wadą polskich twórców, to jak sądzę, mam pełne prawo by zawołać: Adichie rulez!

Co ja wiem o Nigerii? Ba, co ja wiem o Afryce? Poza ogólnikowymi stwierdzeniami, wśród których niestety znajdą się określenia w zasadzie pejoratywne, typu masakra, skrajna bieda, analfabetyzm, ludobójstwo, walki plemienne, niewiele jest takich, które nastrajają optymistycznie. Tak jakoś się złożyło, że postrzegam ten kontynent przez pryzmat nieustannie toczonych walk, a nie poprzez piękno przyrody, bogactwo kulturowe czy choćby pociągającą egzotykę przejawiającą się dla mnie w każdym prawie aspekcie życia mieszkańców Nigerii.

I tak, moim głównym grzechem było, pewnie podświadome, ale jednak, postrzeganie Afryki jako pewnej całości, którą przecież nigdy nie była i raczej nie będzie:

Może i panafrykanizm jest pojęciem europejskim - odezwała się panna Adebayo - ale w szerszym kontekście my wszyscy stanowimy jedną rasę. - W jakim szerszym kontekście? - zapytał pan. - W szerszym kontekście białych ludzi! Czy ty nie dostrzegasz tego, że my nie jesteśmy tacy sami? Że tylko biali nas takimi widzą.

Ten grzech białego człowieka jest brzemienny w skutki, ale Adichie nie obarcza odpowiedzialnością za los Nigeryjczyków jedynie Europejczyków, choć kto wie, kto pierwszy rzucił kamyczkiem zapowiadającym lawinę?

Oczywiście, oczywiście, ale chodzi mi o to, że dla Afrykanów jedyną autentyczną formą tożsamości jest tożsamość plemienna - odrzekł pan. - Jestem Nigeryjczykiem, ponieważ biali stworzyli Nigerię i narzucili mi tę tożsamość. Jestem czarny, bo biali stworzyli czarnego, który ma jak najbardziej różnić się od ich białego. Ale byłem łbem, zanim jeszcze biali się tu pojawili.

To pytanie o tożsamość, o podwaliny ludzkiej egzystencji mocno mną wstrząsnęły. Jeśli bohater ma rację, to o jego duchowym spadku, o korzeniach kulturowych (acz nie tylko) zadecydowało ograniczone i rasistowskie spojrzenie białych. A to już jedna z najbardziej barbarzyńskich ingerencji w życie człowieka i przy tym niewyobrażalnie intymna, o jakiej przyszło mi przeczytać.

Bardzo podobała mi się konstrukcja tekstu. Opowieść o Olannie i Kainene toczy się w latach 60. ubiegłego wieku. Poznajemy dzieje miłości młodego naukowca, Odenigba i Olanny, Brytyjczyka Richarda i silnej, pozbawionej wszelkich sentymentów Kainene. Każda z tych postaci jest inna, każda została doskonale sportretowana, nasycona indywidualizmem. Siostry, mimo, że są bliźniaczkami różnią się od siebie zarówno mentalnie jak i fizycznie. Ich relacje są raczej pełne dystansu, czasami wrogości a czasami, choć najrzadziej, miłości. Losy tych czterech osób będą się wzajemnie przenikać i na siebie oddziaływać.

Adichie uporządkowała tę opowieść w czterech rozdziałach, ale wydarzenia w nich opisane nie zostały opowiedziane chronologicznie. Pierwszy rozdział toczy się na początku lat 60, kiedy bohaterowie się poznają, zakochują w sobie; kiedy Nigeria to nadal państwo jednoczące wiele grup etnicznych; kiedy na horyzoncie nie widać zapowiedzi chaosu i rzezi.
Gdy rozpoczyna się drugi rozdział autorka wprowadza czytelnika od razu w sam środek koszmaru wojny domowej: tej toczonej w Nigerii/Biafrze oraz tej pomiędzy Olanną i Odenigbą, Olanną a Kainene, itd. Nie mamy pojęcia, jakie wydarzenia zapoczątkowały ten dramat. Co się stało? Dlaczego?

Rozdział trzeci daje na to odpowiedź, ale wydarzenia, które rekonstruuje dla nas autorka postrzegamy już z zupełnie innej perspektywy. Wiemy, co czeka bohaterów, co się zaraz stanie, co spowoduje ta czy inna decyzja... I nagle środek ciężkości się przesunął. Z tym, że jedynie dla czytelnika, który już jest w pewnym sensie wszechwiedzący, podczas gdy bohaterowie wciąż skupiają swe siły na sprawach nieistotnych i błahych. Ale tylko my o tym wiemy...
Świetnie rozegrane.

Bardzo polubiłam Richarda, zakompleksionego Brytyjczyka, zakochanego bez pamięci w Kainene. Jest w zasadzie postacią, której najmocniej dostało się od autorki. Ciapowaty, mało męski, niezdecydowany, ale przy tym wzbudzający sympatię. Owszem, sympatię pomieszaną z irytacją ale wydaje mi się, że Richard koniec końców został zrehabilitowany.
Adichie wyposażyła tego bohatera w rozterki, które są i mi bardzo bliskie. Gdy wybucha wojna, która odcisnęła tragiczne piętno na życiu wszystkich Nigeryjczyków, Richard mówi:

Żyję, jak żyłem. Moje życie nie zmieniło się - powiedział do Kainene. - Powinienem jakoś zareagować, coś powinno się zmienić.
- Nie możesz stworzyć sobie w głowie scenariusza i zmusić się do tego, żeby zgodnie z nim postępować. Richardzie, musisz pogodzić się z życiem - odparła cicho.
Ale on nie potrafił pogodzić się z życiem. Nie wierzył, że życie może pozostać niezmienione dla tych wszystkich innych ludzi, którzy byli świadkami masakry. A potem przeraził się jeszcze bardziej na myśl, że być może sam nie jest nikim więcej jak tylko ohydnym podglądaczem. Nie obawiał się o swoje życie, a zatem dla niego masakra była czymś zewnętrznym, nie dotyczyła go, obserwował ją przez obojętne okulary świadomości, że jest bezpieczny.

Jak można żyć dalej, jak gdyby nigdy nic, po obejrzeniu w telewizji kolejnej relacji np. z Iraku, z Afganistanu? Przecież COŚ się powinno zmienić...


Gorąco polecam.

This entry was posted on 19.8.09 at środa, sierpnia 19, 2009 and is filed under , . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

5 komentarze

nutta  

Ja na razie jestem na etapie "Fioletowego hibiskusa." Szkoda, że u nas nie piszą tak, by powieścią zainteresować przeciętnych czytelników spoza naszych granic.

20 sierpnia 2009 10:28
Anonimowy  

swietna recenzja. Bardzo mi sie podobała -książke zakupiłam jakis czas temu i już ostrze sobie na nią pazurki ze tak powiem.

20 sierpnia 2009 18:48

Nutto - ja też się przymierzam do debiutu Adichie i cieszy mnie myśl, że gdzies tam na bibliotecznym regle czeka sobie na mnie "Fioletowy hibiskus":)
Specyfika polskiej prozy współczesnej to własnie, moim skromnym zdaniem, niemożność nawiązanie kontaktu z czytelnikiem spoza naszego grajdołka. Jak to się dzieje, że opowieść o Nigerii moze mi się wydać bliska, podczas gdy trudno mi wyobrazić sobie sytuację odwrotną? Szkoda.

Mary - a dziękuję, dziękuję:)

21 sierpnia 2009 10:23

Jest u mnie na półce i czeka na swoją kolej :) a po fioletowym hibiskisie wiem ze mi sie spodoba :)

21 sierpnia 2009 20:31

Co za zbieg okolicznosci - ja dzisiaj pisalam o literackim poprzedniki Adichie - Chinua Achebe. Laczy ich zreszta nie tylko kraj pochodzenia, ale to samo plemie (Igbo).

Bardzo ciekawa recenzja. Chetnie siegne po proze Adichie. Interesuje mnie to, jak kierunek, ktory rozwinal Achebe, ciagna dalej mlodsze pokolenia pisarzy. Poza tym ciekawie bedzie zobaczyc Nigerie z kobiecej perspektywy. Achebe jest wierny realiom i przez to rzecz jasna mocno patriarchalny.

Tak na marginesie: zaskakuje mnie, jak duzo ksiazek z tego regionu tlumaczy sie na polski.

Co do bialego i czarnego czlowieka: trudno mi powiedziec, komu bardziej zalezy na utrzymaniu tych okreslen przy zyciu. Bohaterowie Achebe nie mowia o Brytyjczykach inaczej niz "bialy czlowiek". Tym samym obie strony, a nie tylko jedna, przykladaja latki.

31 stycznia 2010 21:43

Prześlij komentarz