"Opowieści Lasku Wiedeńskiego" Ödön von Horwáth  

Posted by Inblanco in

Maja Kleczewska - reżyserka teatralna, laureatka Paszportu Polityki za 2006 rok. Wyreżyserowała m.in. "Makbeta" oraz "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" - wymieniam tutaj jedynie sztuki, które były lub są wystawiane w opolskim Teatrze Dramatycznym im. Jana Kochanowskiego.
Co ciekawe, każda jej opolska premiera wiąże się ze skandalem. Zarówno utwór Szekspira jak i Horwatha w interpretacji Kleczewskiej zostały ostro skrytykowane: za brutalność, wulgaryzmy, nagość, szarganie autorytetów, itd.
Jakaś taka zaściankowość wychodzi przy tej okazji z krytykantów, moim zdaniem, żeby nie powiedzieć dosadniej.

Ja jestem zdeklarowaną wielbicielką talentu reżyserki. Jej postrzeganie świata jest pozbawione wszelakich złudzeń: nie ma więc miejsca na pocieszające poklepywanie po ramieniu, nie uda się również próba zdystansowania się od koszmaru, bo Kleczewska nie respektuje podziału na widzów i aktorów. O nie, wszyscy jesteśmy bohaterami tej samej sztuki, wszyscy bierzemy udział w tym samych wydarzeniach, współtworzymy je.

"Opowieści Lasku Wiedeńskiego" powstały w 1931 roku by zarejestrować, jak bestia zwana faszyzmem podnosi swój ohydny łeb . Z tego, co się zorientowałam większość inscenizacji, umieszcza akcję właśnie w takim czasie i miejscu, jak zaproponował to autor.
Kleczewska jednak przeniosła akcję do polskiego miasteczka, w czasy nam współczesne. I pokazała przerażający Polaków Portret Własny.


Na scenie początkowo jest pusto. Po bokach stoją białe, plastikowe krzesła. Na lewo ustawiono 4 odbiorniki telewizyjne, które przez cały czas trwania przedstawienia są włączone. Dodatkowo, po prawej i po lewej stronie wymalowane są boksy startowe z numerami, na których czasami ustawiają się aktorzy w oczekiwaniu na swoje wejście. Z biegiem czasu pojawia się coraz więcej rekwizytów: deska do prasowania, suszarka, wózek, stoisko z watą cukrową, stoisko z gazetami i okularami przeciwsłonecznymi. Po fragmencie z wypoczynkiem na plaży, podłogę zaśmiecają stare gazety, jakieś szmaty, plastikowe kubki.

Sztuka ma wielu bohaterów, czasami na scenie kłębi się prawdziwy tłum. Dzięki temu widz zostaje w dwójnasób zaatakowany: z jednej strony przez chaos, gwar, tumult z drugiej przez pstrokaciznę, tandetną kolorystykę aktorskich kostiumów.



Kilka razy w trakcie przedstawienia bohaterem staje się tzw bohater zbiorowy. Scena jest we władaniu dzikiej sfory, która gotowa jest zarówno na tańce przy muzyce techno, popijanie piwka, śpiewanie pieśni patriotycznych jak i na lincz niepasującej do nich dziewczyny. Wszystko to robione jest z tym samym zaangażowaniem; energii starczy również by dać się ponieść entuzjazmowi, gdy na scenę wjeżdża papamobile z... Janem Pawłem II w środku. Ci sami ludzie wiwatują na cześć religijnego autorytetu, by za chwilę stać się uosobieniem skręcającej się z żądzy i egotyzmu pokraki.


Ale nagle perspektywa się zmienia i z tłumu wyłaniamy pojedyncze postaci, których losy uważnie śledzimy.
Można więc zadać sobie pytanie: na ile udział w wydarzeniach konkretnych osób jest wynikiem ich samodzielnych i świadomych wyborów a na ile zadziałała psychologia tłumu? Nie wiem, czy to Horwath czy Kleczewska, ale konkluzja jest smutna: człowiek to zwierzę, zwierze stadne, którego do przodu gna chęć zdobycia dwóch "towarów": seksu i pieniędzy.

Niektóre sceny były, hm, śmieszne ale zdecydowanie przeważały takie, które mnie przerażały. Miałam ochotę zamknąć oczy i przeczekać, albo nawet uciec.
Na mnie największe wrażenie zrobił taniec w stylu brazylijskim, wykonany przez aktorkę, która grała starzejącą się kobietę, wdowę, bojącą się starości i samotności. Jej kartą przetargową w zdobywaniu mężczyzn były pieniądze, ale nawet one nie zatrzymały Alfreda, małomiasteczkowego playboya i lenia. Ze strachu przed odrzuceniem próbuje uwieść młodego studenta....
Światła gasną, jedyny strumień kieruje się na aktorkę, która pomału przypina sobie akcesoria: wściekle różowy pióropusz na głowę i drugi na pupę. Rozbrzmiewa samba... kobieta rozpoczyna swój taniec godowy: rozpaczliwy, porażający, uwłaczający. Aktorka, która odegrała tę scenę włożyła w nią całą swoją energię, tam nie było udawania, miarkowania. Niesamowite. Dosadne ale jakże prawdziwe.

Jaka jest kondycja największej wartości w społeczeństwie, czyli rodziny? Mizerna. Ludzie skupiają się przy telewizji, tam toczy się życie rodzinne: przy grającym pudle się rozmawia o ważnych sprawach i przy nim spędza całe dnie. Na ożywienie można jedynie liczyć, gdy okaże się, że Hanka z "M jak miłość" postanowi się rozwieść a że własny syn jest bydlakiem? Nad tą kwestia bardzo łatwo przejść do porządku dziennego. Pocieszeniem może być smaczna kaszanka lub wskazanie winnych wszystkiego złego, czyli... Żydów.

Scena, która wywołała uśmiech? Gdy Alfred zakochuje się w Mariannie. Siedzą nad brzegiem jeziora (Alfred w uroczych panterkowych stringach:) i nagle Marianna zaczyna nucić melodię z filmu Antczaka "Noce i dnie". Na jeziorku są lilie... wiecie co było dalej? Tak. Alfred wszedł do wody i zaczął wyławiać lilie dla ukochanej, która wciąż nuciła znany wszystkim utwór. Cudne to było.


Sztuka w interpretacji Kleczewskiej, w wykonaniu doskonałych aktorów, jest moim zdaniem fantastyczna. Mocna, pulsująca dźwiękiem i barwami, nabrzmiała od oskarżeń pod adresem współczesnego społeczeństwa, niezapomniana. Trudna, bo ciężko polubić bohaterów "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" - ja najbardziej współczułam wdowie. Marianna, która teoretycznie miała być niewinną dziewczyną, mnie nie przekonała. I to moje jedyne zastrzeżenie: Judyta Paradzińska przerysowała postać, która przez to stała się groteskowa a nie wiarygodna w swoich pragnieniach doświadczenia prawdziwej, czystej miłości.
Poza tym nie mam żadnych zastrzeżeń. Wspaniałe przedstawienie.
Bis!


This entry was posted on 29.9.09 at wtorek, września 29, 2009 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

5 komentarze

Ogromnie zachęciłaś. Szkoda, że nie po drodze mi do tego teatru.

29 września 2009 19:17

Czarownico - polecam wobec tego poszperanie po internecie i wyszukanie informacji o Kleczewskiej. Sztuki w jej reżyserii wystawiane sa w wielu teatrach w Polsce i jak sądzę równiez warte obejrzenia. Ostatnio pracowała np. w Warszawie, Krakowie, Kaliszu.

29 września 2009 20:35

Tak zrobię. Najbliżej mi do warszawskich desek.
Nawet się zastanawiałam nad tym, czy może krąży po kraju z tym spektaklem.
Do sprawdzenia.
Pozdrawiam

30 września 2009 09:03

Aż żałuję, że nigdy nie zainteresowałam się tym przedstawieniem, kiedy parę lat temu było grane w łódzkim Teatrze Jaracza :(

30 września 2009 10:01

Weisse_taube - ja też bym bardzo chętnie to zobaczyła, bo o ile się zorientowałam po zdjęciach
(http://www.teatr-jaracza.lodz.pl/przedstawienia.php?idp=38), wersja Orłowskiego jest chyba wierna oryginałowi. Bardzo mnie ciekawi, co tak naprawdę Kleczewska zrobiła z tekstem Horwatha, jak bardzo go przefiltrowała.

30 września 2009 12:13

Prześlij komentarz