Właśnie piszę notatkę o wrażeniach, których mi dostarczyła lektura książki Gortata pt. "Zła krew". Piszę i piszę i wyszło mi strasznie długie a to i tak jeszcze nie podzieliłam się wszystkimi refleksjami. Rozbijam więc wpis na dwa i teraz podaruję Wam jeden z najpiękniejszych fragmentów tej książki, przynajmniej wg mnie. Jest o miłości do książek i o początku pięknej przyjaźni z "Braćmi Karamazow". Narrator ma tutaj 11 - 12 lat?
To, co zaznaczyłam wytłuszczonym drukiem - ileż razy ja dokonywałam takich kalkulacji?
I założę się, że większośc z Was robila tak samo:) Święta Bozego Narodzenia zawsze pachniały piernikiem, pomarańczami, choinką ale i stosem książek, cierpliwie wybiernych w bibliotece.
Sawończuk wypożyczał mi książki bez słowa komentarza. Ani zachęcał, ani odradzał — ograniczał się do buchalterii. Kiedy położyłem przed nim na stole Braci Karamazow, z każdego tomu wyjął karty biblioteczne przepisał sygnatury na moją kartę czytelnika. Gotowe. Na Karamazowów trafiłem przypadkiem. Trzy grube tomy przyciągały uwagę. Zbliżało się Boże Narodzenie, trzy opasłe tomiska to w sumie ponad tysiąc stron tekstu, czytania na dwa tygodnie. Dostojewski? Nie znałem. „Historia pewnej rodzinki", przeczytałem na pierwszej stronie. Fiodor Pawłowicz Karamazow, przeczytałem, żenił się dwa razy, miał trzech synów, przeczytałem, byt typem nikczemnym i rozpustnym, hulał, pił i łajdaczył się, czytałem z rosnącym zainteresowaniem, kłamał, bałamucił i oszukiwał, obie żony doprowadził do śmierci, o wychowanie synów troszczył się tyle co nic, wreszcie spotkał go tragiczny i niewyjaśniony zgon. Niosłem Karamazowów na nasze poddasze, które mama w przypływie dobrego humoru nazywała mansardą, wdychałem zapach kleju i farby drukarskiej, czterech Karamazowów w trzech solidnych tomach wdrapywało się ze mną po wypaczonych schodach, w półmroku, trzymając się chwiejnej poręczy. Dostojewski — mistrz prozy psychologicznej, przeczytałem w szkolnej encyklopedii. Przeżył pełne sześćdziesiąt lat, był więc jednym z tych starych pisarzy, oświeconych starców, dla których poligonem doświadczalnym stało się własne życie.
Mam nadzieję, że choć na moment zapomnieliście o paskudnej aurze za oknem. Jeśli nie, to może dodam, że jakby nie patrzeć, święta Bożego Narodzenia już tuż, tuż... ;)
A "Zła krew" jest naprawdę dobra! Jutro opowiem o niej więcej.