"Intruz" Stephenie Meyer  

Posted by Inblanco in

Biblioteka miała tylko jeden egzemplarz tej książki a internetowy katalog uprzejmie pokazywał, że w kolejce zamawiających ustawiło się... 7 osób. Może to nie dziki tłum, ale pierwszy raz dane mi było zobaczyć na własne oczy taką cyfrę przy zamówieniach. Wcześniejszy rekord też należał do Meyer i jej "Zaćmienia" (5 osób).
Potem długo, długo nic i... na trzecim miejscu książka Pollacka "Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach" ale tutaj tłum ograniczył się do 3 osób ;)
I choć nie przebrnęłam przez I tom sławnego cyklu wampirzego, uznając, że Meyer kiepsko pisze i jeszcze bardziej kiepsko konstruuje bohaterów, niespodziewanie dla siebie poczułam się zaintrygowana "Intruzem".
Czy to ta lista oczekujących? Nie wiem. A może pogoda? Spadające ciśnienie? ;)))
(jakoś w Polsce wiele rzeczy zrzuca się na ciśnienie, zauważyliście? ;)

Gdy więc nadarzyła się okazja, by przeczytać tę powieść nie dałam się długo prosić. I wbrew obawom i z dużym zaskoczeniem powiem, że podobało mi się :) Nadal mam duże zastrzeżenia co do umiejętności Meyer, wciąż nie ciągnie mnie do poznawania historii Belli i Edwarda, ale "Intruz" okazał się przyjemnym wypełniaczem czasu.

To opowieść sf: nie ma tutaj jednak ani statków kosmicznych ani opisów nowych technologii. Jeśli musiałabym jakoś określić gatunek, do którego należy "Intruz" byłaby to fantastyka humanistyczna. Meyer zdecydowanie interesuje kondycja moralna współczesnego człowieka; to, jak bardzo jesteśmy winni zła wyrządzanego innym ludziom, sobie samym, planecie. Jej ocena jest miażdżąca, choć tli się też płomyczek nadziei, że Człowiek może nie jest całkowicie spisany na straty...

Pamiętacie "Piąty element" Bessona gdy bohaterka grana przez Millę Jovovich ogląda telewizję? I widzi wojny, głód, choroby, nienawiść? Była przerażona, zszokowana, przejęta. Podobnie reagują Obcy, którzy w powieści Meyer dokonali bezkrwawej inwazji na Ziemię, niejako "za karę".
Intruzi potrzebują do egzystowania ciała, potrzebują żywiciela, w którego się wcielają: dosłownie i w przenośni. Opanowując człowieka, poznają jego przeszłość, emocje, pragnienia i pomimo oburzenia przemocą, która wg obcych dominowała czy wręcz rządziła życiem na Ziemi, są zachwyceni doznaniami, które wiążą się z byciem człowiekiem.

Jednak nie każdy nosiciel pokornie się poddaje: i właśnie o takiej niesfornej nosicielce imieniem Melanie oraz zamieszkującej jej ciało i umysł obcej o imieniu Wagabunda jest to historia. Historia bardzo ciekawa i pomysłowa (choć z pewnością nie oryginalna, ale mi to nie przeszkadzało), jednak z powodzeniem mogłaby autorka ją skrócić o jakieś 200-300 stron. W pewnym momencie okazuje się bowiem, że nasza bohaterka po prostu przemieszcza się z jednego pomieszczenia do drugiego, po drodze natykając się na różnych ludzi, z czego niewiele wynika. I robi tak przez dłuuuugi czas, zbyt długi.

Poza tym argumentacja autorki nie bardzo trzyma się, za przeproszeniem, kupy. Wg niej Obcy to dobre, pozytywnie myślące istoty, w których nie ma za grosz złości i agresji - na tym buduje owe postaci i tak uzasadnia ich zachowania. Najmniejszy objaw przemocy wywołuje u nich ogromny wstrząs - no więc skoro tak, to jakim cudem "likwidują" rozumną rasę? Wiedząc, że ludzie oprócz nienawiści znają też inne silne uczucia: miłość, oddanie, wierność, zaufanie. Jednym słowem poznają możliwości człowieka i... nic. Nie ma wyrzutów sumienia, próby wycofania się z inwazji. Hmmm.

A co mi się podobało? Pomysł koegzystencji: Melanie i Wagabudny - ich wzajemne relacje, odkrywanie siebie nawzajem, uczenie się. Zwyczajnie byłam też ciekawa, jak to się wszystko zakończy? Czy miłość i dobro zatriumfuje*? Machałam ręką na nielogiczności w zachowaniu wspólnoty, która stworzyła coś na kształt pierwotnego plemienia i pomysłowo radziła sobie z przetrwaniem a do której dociera Wanda (czyli 2 w 1= Melanie + Wagabunda).

Strasznie chciałam wiedzieć, co się dalej wydarzy i to największa zaleta tej powieści.
Ma ciekawą fabułę, ale poza truizmami niewiele w niej znalazłam. Jednak jako wciągająca opowieść się broni i ja nie żałuję wcale ale to wcale, że ją przeczytałam :) (ale to pewnie wina spadającego ciśnienia;)))
Na jesienny ponury wieczór sprawdza się niczym pachnące wanilią krówki:)

* Czy forma zatryumfuje jest jeszcze stosowana? Czy to już przesadny archaizm? Ciekawe.

This entry was posted on 8.10.09 at czwartek, października 08, 2009 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

10 komentarze

Dzięki tej książce mogłam wczuć się w chorobę schizofrenika, mimo, że książka nie jest absolutnie o żadnej chorobie psychicznej, ale umijętność pokazania istnienia dwóch jaźni w jednym ciele przypadkiem pozwala na porównanie, poznanie, empatię. Książkę polecam tym, którzy zrazili się "Zmierzchem" tej autorki. :)))

9 października 2009 09:51

Nie czytałam, ale fabuła mnie zaciekawiła. Trochę inne oblicze Meyer. Zmierz i druga część były dla mnie do "przegryzienia" - kolejne już nie.

10 października 2009 09:55

Hmmm, a ja przerwałam lekturę po jakichś 100 stronach. Pomysł ciekawy, ale Meyer ma za słaby warsztat, aby móc mnie nią zaciekawić swoją fabułą. Za bardzo się rozwlekała moim zdaniem.

11 października 2009 13:06

mam wrażenie, że to będzie ciut lepsze od "Zmierzchu" ale jestem i tak sceptycznie nastawiona ._.
zmierchomania naprawdę graniczy z szaleństwem

11 października 2009 15:19

Po "Księżycu w nowiu" jakoś nie ciągnie mnie kompletnie do Meyer, wręcz przeciwnie ;) A jeśli chodzi o zrzucanie winy na ciśnienie, to faktycznie, typowe dla nas, Polaków.

11 października 2009 19:45

Do książek Stephanie Meyer się nie spieszę, ale podziwiam Twoją odwagę :) Ja skończyłam z tak poczytnymi autorami przy okazji "Eragona", któremu nie dałam rady. Zawsze mnie interesowało - niejako ze względów zawodowych - po jakiej szkole jest agent/pr-owiec tych pisarzy. bo o ile tak Meyer, jak i Paolini warsztatem pochwalić się nie mogą, to ich ludzie od reklamy niewątpliwie zasługi w branży mają.

11 października 2009 22:49

Clevera - coś w tym jest, ale jak dla mnie, za mało rozgrywało się to na płaszczyźnie psychicznej, by tak rozpatrywać Intruza.

Balianna - ciekawe, czy Intruza też sfilmują? ;)))

Arieen - jak napisałam, powieść była by znacznie lepsza, gdyby została skrócona o połowę. Ale mnie mimo wszystko wciągnęła fabuła, nawet pomimo wielu niedociągnięć. Przynajmniej bohaterowie nie byli aż tak "denni" jak z cyklu wampirzego ;)

Papierow_latarnia - Twoje przeczucia idealnie współgrają z moim zdaniem :))) Intruz jest dokładnie ciut lepszy od cyklu:)

Lilithin - spadające ciśnienie to wręcz choroba narodowa Polaków :) Ale ja dzisiaj na nią też cierpię P:)

Liritio - do odważnych świat należy:) No i nie ukrywam, że ja strasznie podatna jestem na manipulacje... tylu chętnych do książki? ;)
Ba! Słyszałam, nie dalej jak tydzień temu, rozmowę pary zakochanych. Piękni, młodzi (liceum?) i zakochani - rozmawiali o ... książkach. Ona, nomen omen, zapisała się na listę oczekujących na "Zaćmienie" (w szkolnej bibliotece kolejka oczekujących wg tej młodej dziewczyny to ponad 30 osób!) a on zachwalał autora thrillerów, którego kilka książek przeczytał w czasie wakacji. Poganiałam psa, by nie uronić nic z tej rozmowy i chciałam się dowiedzieć, kogo odkrył młodzieniec, ale... i tu napięcie niestety opada... zapomniał jak się tenże autor nazywa! :)

14 października 2009 19:48
Anonimowy  

jak myślicie, czy Meyer bez reklamy byłaby taka poczytna? Pytam z ciekawości zawodowej, bo sama czytałam jako żjawisko czytelnicze, ale niestey mój umysł nie chciał tych książek chłonąć:)Pozdrawiam wszystkie ksiązkowe umysły.

19 października 2009 10:56

Hmmm... chyba się skuszę, mam długą listę książek "do przeczytania", więc nawet kolejka w bibliotece mi nie straszna - jestem 3. :) Zawsze coś innego. Właściwie książki Meyer wg mnie są bdb na tzw. "odmóżdżenie" po pisaniu mgr lub - w moim przypadku - korekcie kolejnego naukowego dzieła... Dziękuję za recenzję/opinię i przypomnienie o tej książce

21 października 2009 22:56
Anonimowy  

Ksiązki Meyer w tłumaczeniu na polski dużo tracą, nawet już nie chodzi o dziwne tłumaczenia imion i przedmiotów (Wanderer -> Wagabunda ???), mam wrażenie, że polski tłumacz sie nie postarał. Czytałam kawałek Zmierzchu po polsku i faktycznie nie jest tak wciągający, jak jego angielski odpowiednik. Nie wiem, dlaczego tak jest.

26 października 2009 14:10

Prześlij komentarz