"Marianna i róże" to książka, która miała trudną i pełną wybojów drogę do czytelnika.
Najpierw, w czasach komunizmu, wydawcy wzbraniali się przyjąć tekst do druku, bo nie wierzyli, że ktokolwiek zechce poczytać sobie o codziennym życiu polskiego ziemiaństwa.
Mylili się.
Gdy tytuł ukazał się na rynku, zainteresowanie nim było tak duże, że w mig nakład się wyczerpał. Nawet drugie wydanie, w 1995 roku, nie zmieniło sytuacji: "Marianna i róże" na aukcjach internetowych osiągała zawrotne sumy.
Nie zwlekajcie więc, bo właśnie teraz macie ten komfort, że możecie wejść do pierwszej, lepszej księgarni i ściągnąć z półki dzieło Janiny Fedorowicz i Joanny Konopińskiej, uiścić w kasie należność, udać się do domu, obwieścić rodzinie, że oto nastał dzień "pizzy na telefon" i zniknąć w pokoju z książką w ręku (pamiętajcie jednak, by wyrwać sępom choć kilka kawałków pizzy - tym sposobem dłużej wytrzymacie przy czytaniu, głód w każdym bądź razie Was nie zmorzy ;).
Wspomnienia Marianny, matki siedmiorga dzieci, pani domu i oddanej patriotki, czyta się prawie jednym tchem. Prawie, bo na jedno posiedzenie książka jest zbyt długa i niestety czasami przynudnawa.
Ale na szczęście fragmenty tzw. męczące, są w zdecydowanej mniejszości. Chyba, że ktoś lubi czytać o powstaniu kółek rolniczych, poznawać życiorysy osób zaangażowanych w rozwijanie się owych nowinek gospodarczych, itd.
Poza tym, to pasjonująca saga rodzinna. Z pełnokrwistą główną bohaterką, którą zazwyczaj darzy się sympatią. Zazwyczaj, gdyż Marianna bywa również jęczącą, mocno konserwatywną i niesprawiedliwą kobietą - ale właśnie za tę łyżkę dziegciu jeszcze bardziej polubiłam panią Jasińską z Malinowskich.
Książka ma w sobie gwar i rozgardiasz domu pełnego ludzi, bezwiednie wciąga czytelnika w wir wielopokoleniowej rodziny. Jest pełna szczegółów i informacji o przeszłości, podanych w niesamowicie smaczny sposób.
Wzruszały mnie fragmenty, gdy Marianna podkreślała swój patriotyzm i to nie tylko perorując o miłości do ojczyzny. Cóż takiego mogła robić ta oddana Matka Polka? Na przykład nie kupować w sklepach niemieckich, nie sprzedawać ziemi Niemcom, wysyłać dzieci do szkół prowadzonych przez Polaków itd.
Wielokrotnie relacje Marianny, jej poglądy tak dzisiaj "staroświeckie" i opowieści o dzieciach, pobudzały mnie do życzliwego śmiechu:
1. Relacja Marianny z uczestnictwa w spotkaniu Sienkiewicza z polskimi wielbicielami jego talentu
"Jest to mężczyzna mniej więcej w wieku Michała, niezbyt wysoki, ale prezentujący się bardzo elegancko, ciemnej cery, bardzo jeszcze przystojny i zwracający na siebie oczy i uwagę wszystkich. Róża [najstarsza córka państwa Jasińskich] twierdzi, iż zauważyła z całą pewnością, że Sienkiewicz ma krzywe nogi, ale takie uwagi o naszym największym pisarzu uważam za zupełnie niestosowne, tym bardziej jeżeli je robi młoda panna, która moim zdaniem w ogóle nie powinna zauważać nóg u mężczyzny."
2. Jak to Marianna zapobiegła narodzinom kolejnej polskiej poetki...
Stefcia [piąta z kolei córka państwa Jasińskich] i wiersze! Stefcia, przepisująca z własnej woli wiersz sobie na pamiątkę! Nie może mi się to wprost pomieścić w głowie! A może Stefcia będzie poetką? {...} Zresztą może jej to przejdzie. Na wszelki wypadek dałam jej przez ostatnie trzy dni wieczorem na przeczyszczenie. Przy wszystkich wyskokach dziewczynek od tego zaczynam. Uważam to za środek wypróbowany i prawie niezawodny. Bo jeżeli nie pomoże, w każdym razie na pewno nie zaszkodzi.
3. Pragmatyczna Marianna z wizytą we Wrocławiu a wieżowce...
Nie brak za to domów kolosów. Nawet kamienice w Rynku, złocone na frontach, z bardzo wymyślnymi zakończeniami najwyższych pięter i dachów, liczą po pięć, a nawet siedem i osiem pięter. Nie mam pojęcia, jak wyglądają mieszkania na tylu piętrach, jak się tam lokatorzy codziennie wdrapują, jak się tam robi przeprowadzki czy wynosi trumny ze zmarłymi?
Oprócz tych zabawnych scen, znajdziemy w książce całą gamę różnych emocji.
Są smutne chwile i straszne czasy, są ciężkie dni, jest w końcu świadomość, że tych, tak żywych i wręcz namacalnych we wspomnieniach pani Jasińskiej ludzi, już nie ma.
Najgorszy moment podczas lektury tej książki przeżyłam, gdy po przeczytaniu ostatniego wpisu Marianny z listopada 1926 roku, zerknęłam na kolejną stronę. Znalazłam krótkie informacje o dalszych losach członków rodziny, którą tak polubiłam. Poznałam daty ich śmierci. A przecież wciąż jeszcze żyłam tym niezwykłym klimatem, który stworzyła Marianna i miałam uczucie, że poznałam przyszłość. Paskudną i beznadziejną. Bo zabrała po kolei Mariannę, Michała, Różyczkę, Jadzię... ale to już przeszłość przecież.
Zazdroszczę Wielkopolanom tej książki. Bardzo.