"Na wschód od słońca" Julia Gregson  

Posted by Inblanco in


   Zakładam ciepłe, norweskie skarpety. Zapalam świeczkę pod czajniczkiem z herbatą piernikową. Wyciągam z szafki kubek: duży, w paski i pozwalający na ogrzanie sobie na nim rąk. Mmmm... ciepło.
Wiem już, co będę czytać. Co może pasowac do tej Syberii za oknem? Och, to zupełnie proste.
Romans.
Tak.
Indie? Świetnie!
Upał? Poproszę!


   "Na wschód od słońca" - juz nawet tytuł wchodzi w dysputę z pogodą za oknem. I ja w tym sporze opowiadam się za Indiami ;)

Na okładce wytłuszczonym drukiem pyszni się fraza: "najlepsza powieść romantyczna 2009 roku" i powiem Wam, że owo sformułowanie to dla mnie źródło zadziwienia.
Bo, po pierwsze, kto przyznał ten tytuł? Na jakich zasadach orgaznizuje się ów konkurs? Czy w ogóle się organizuje? Może to samozwańczy redaktor, np. z  Horse & Hound postanowił  określić tak tę powieść? Ugiął się pod naciskami żony? A może był szantażowany przez autorkę, która weszła w posiadanie kompromitujących go zdjęć?  Pytań mam mnóstwo a odpowiedzi znikąd...

   Sama opowieść nie jest niczym oryginalnym, ale przeczytałam ją bez zgrzytania zębami. Największą zaletą jest czas i miejsce, w którym autorka umieściła akcję swojej debiutanckiej książki. Trafiamy z 3 głównymi bohaterkami do Indii a że jest rok 1928, brytyjska "perła w koronie" zaczyna coraz donośniej mówić o niepodległosci. O nią walczy m.in. Mahatma Gandhi. Ten wątek nie jest oczywiście najważniejszy w książce, ale niepokoje polityczno-społeczne zostały przez Gregson calkiem sugestywnie zaprezentowane.

   Na tle perypetii miłosnych Vivy, Rose  i Tor odmalowane zostają kontrasty kulturowe pomiędzy światem zachodnim a wschodnim, ale także pomiędzy kobietami: Brytyjkami a Hinduskami, pomiędzy samymi Brytyjkami w końcu. Samodzielna, niezależna kobieta w owych czasach to wciąż rzadkość a do tego może się spotkać z ostracyzmem za swoje "nowoczesne myślenie".
    Najpopularniejszy  ówczesny model wychowania dziewczyny, to wysłanie jej do szkoły, aby nauczyła się, jak zdobyć męża. Uniwersytety, jak słusznie zauważono, do tego nie są potrzebne.Takie poglądy wyznawali bliscy Rose i Tor, na drugim biegunie zaś znajdowała się Viva z jej potrzebą wolności i decydowania o sobie. Bez względu jednak na wyznawane poglądy i stopień emancypacji, każda z nich była samotna. Każda z nich bała się owej samotności i poszukiwała sposobu by jej zapobiec. To jest główny wątek powieści Gregson.

   A teraz Indie. Smaki, zapachy, kolory kojarzące mi się z tym krajem, pojawiają się w  książce. Ale jest też coś więcej: ukazanie jak Brytyjczycy systematycznie odcinali Hindusów od ich korzeni, tradycji, zwyczajów po to by upodobnić ich do siebie. Co za hipokryzja i megalomaństwo! Izolując tych ludzi od ich kultury, zmieniając ich na swój obraz, skazywali ich na niebyt . Nie byli ani Hindusami, ani Brytyjczykami.
Kim więc?

   "Na wschód od słońca" to książka, w której pobrzmiewają dźwięki charlestona, szeleszczą szyfonowe suknie a kobiety szlochają w poduszkę. Na szczęście to także skwar, ulewny deszcz, aromatyczne curry i święto Diwali. Podobało mi się.

This entry was posted on 27.1.10 at środa, stycznia 27, 2010 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

8 komentarze

Najlepsza powieść romantyczna roku to po prostu laureatka nagrody Romantic Novel of the Year Award. Tutaj jest jej strona: http://www.rna-uk.org/index.php?page=rnoty_award
Książki są najpierw oceniane przez ponad setkę czytelników (każdy może się zgłosić przez formularz na stronie), a następnie finaliści są oceniani przez jurorów. Jurorzy są także wymienieni na stronie, w tym roku są to dziennikarka, osoba odpowiedzialna za sprzedaż książek w Sainsbury oraz blogerka z bloga książkowego Vulpes Libris. Czyli powiedzmy, że ujdą;)
A sama książka podobała mi się, jest to faktycznie przyjemna, ciepła lektura:)

27 stycznia 2010 21:33

Wydaje mi się, że bardziej niż romans zainteresowałyby mnie Indie wraz ze swą kolorystyką, aromatami i klimatem. Zwłaszcza, że taka zima za oknem aż kusi by uciekać w cieplejsze rejony!

28 stycznia 2010 10:45

Ja lubię takie sentymentalno-zramolałe powieści, jeśli takiego dziwnego określenia użyć mogę. Indie kojarzą mi się przede wszystkim z "Podróżą do Indii" E.M. Forstera

29 stycznia 2010 10:05

Mmmmm, rozmarzyłam się :) I pod wpływem Twojej recenzji i pod wpływem samego tytułu, Zimo znikaj!

29 stycznia 2010 12:04

Padmo - dziekuję Ci serdecznie:) Już wiem, że to nie probą szantażu autorka przyznała sobie ten tytuł. Sprawdziłam na stronie i okazuje się, że dwie poprzednie laureatki też u nas wydano. Może jak zima dłużej potrwa...

Zaułekksiążki - ale zimą romans dodatkowo ogrzewa:) Te wszystkie płonace serca, rozpalone zmysły to świetne antidotum na mróz za oknem;) A gdy jeszcze akcja przenosi się do Indii - to już dodatkowy bonus:)))

Zosik - to taka ramotka, trafiłas:) "Podróz do Indii" znam jedynie w wersji filmowej: bardzo mi się podobało. Klimatem trochę podobne do "Pikniku pod Wiszącą Skałą" moim zdaniem.

Tucha - :) Ja w ramach walki z zimą śpiewam sobie:
"Myślę sobie, że ta zima kiedyś musi minąć. Zazieleni się, urośnie kilka drzew."
Oby do wiosny:)

29 stycznia 2010 17:16
Anonimowy  

:) fajnie zachęciłaś

30 stycznia 2010 15:46

O! Ja już też nie mogę patrzeć na tę zimę za oknem i sądzę, że taki rozgrzewający romans byłby w sam raz :) Ciekawa recenzja. Pozdrawiam!

1 lutego 2010 08:26

Mary - cieszę się :) A Ty mnie skusiłaś na zakupy z przeceny. Wróciłam wczoraj z Matrasa z dwoma książkami Buck i Domem Błękitnych Mango.
Najgorsze jest to, ze planuję ponowny wypad...;)

Ninetaj - ja też uważam, że romans to gatunek, ktory wyjątkowo ogrzewa :)) Tylko trzeba uważąć, co by się nie przegrzać, bo to może się skończyc jakimś udarem termicznym, czy czymś podobnym...
;)

1 lutego 2010 21:38

Prześlij komentarz