Weekendowo (część I). Niedoczytane, obejrzane i zasłyszane  

Posted by Inblanco in , ,

   Znowu ciężki okres w robocie. Wracam zmęczona, nie mam na nic ochoty, od dwóch tygodni czytam "Zaginiony symbol" Dana Browna (czy zagubiony? nie mogę tego zapamiętać) i jestem gdzieś tak koło 400 strony! Kompletna porażka. I w tempie czytania i w przypadku samej książki. Dalej już czytać nie zamierzam.

    Jeszcze kilkanaście dni temu (bo teraz to nawet oglądać mi się nie chce) odpoczywałam przy nowym (dla mnie) serialu "Wołanie o pomoc" (tyt. oryginalny: "Rescue me"). To taka odważna obyczajowo opowieść o pracy i życiu prywatnym strażaków z Nowego Jorku. Minęło już kilka lat od wydarzeń 11 września i wszystko wróciło do normy. Tak przynajmniej uważają przełożeni i mieszkańcy NY. Rzeczywistość jest jednak inna. Strażacy, ich rodziny, wciąż zmagają się z traumą i nie są w stanie zapoomnieć o koszmarze.
Niestety, dosłowność tego wątku (pojawiające się duchy zmarłych strażaków czy osób, których nie uratowano z pożaru) obniża poziom I sezonu. Za dużo i zbyt łopatologicznie. Potem jednak jest lepiej.

  To, co czyni ten serial dobrym, to prezentacja stosunków męsko-męskich. Te rozmowy w remizie! Niektóre miałabym ochotę zanotować, innymi zamęczam rodzinę odtwarzając je wciąż i wciąż. Zdarzają się też takie mocno kloaczne, ale wybaczam te wpadki. Gdy do zespołu dołącza dziewczyna, sytuacja w remizie ulega zmianie i niestety nie pomaga to serialowi. Scenarzyści kompletnie nie mieli pomysłu, co zrobić z dziewoją w pożarze i obdarowali ją tak schematycznymi perypetiami, że aż zęby bolały. Na szczęście ten wątek został całkiem szybko zlikwidowany i szorstka przyjaźń męsko-męska znów kwitnie.Remiza znów nalezy do facetów!
 Polecam, choć uprzedzam, że jest ostro, bywa wulgarnie i czasami wręcz dołująco. Główny bohater bywa egocentrycznym dupkiem, ale i tak go lubię.

Ale miałam pisać o książkach, a zaczęłam o serialu. Ostatnie niepowodzenia? Oprócz już wspomnianej wyżej?
Historyczna "Ludzie wiatru" - a napisana jakby dla dzieci. Infantylna konstrukcja postaci, akcja żadna, tło historyczne również jakieś takie nijakie. Jakieś plusy? Ładna okładka.

Zupełnie nie mogę się wdrożyć w "Pokonanych"  z tym, że tutaj problemem nie jest chyba książka. Co prawda wiem, co mi przeszkadza, a mianowicie nadmierna egzaltacja każdej prawie postaci. Albo folgowanie stereotypom: wyobraźcie sobie hrabinę, której przyszło odnaleźć się w ZSRR. Jak będzie się zachowywała? Będzie wyniosła? Przekorna? Uległa? Założę się, że większość z ma przed oczami wypisz wymaluj
sportretowaną przez Gołowkinę  bohaterkę.
Jednak sama atmosfera oddana w książce jest w moim odczuciu autentyczna. Stosunki pomiędzy ludźmi mieszkającymi z przydziału razem w jednym mieszkaniu zapadają w pamięć i wywołują niedowierzanie. Nie tym, że mieszkali obok siebie, dzieląc wspólną kuchnię i łazienkę, robotnik i hrabia, to zdziwienie dotyka poziomu elementarnego: jak tak można było żyć? (znam odpowiedź na to pytanie, ale mimo wszystko to wciąż budzi we mnie ogromne emocje)

Losy bohaterów nie pozostawiają czytelnika obojętnym, ale co z tego, skoro mnie drażni coś, co chyba można nazwać "rosyjską duszą": płaczliwość, melancholia a z drugiej strony dzika zawziętość, przekora, duma. Wszystko musi być albo gorące albo lodowate. Nic letniego. Na ten moment zbyt skrajne, jak dla mnie. Ale książki nie porzucam, bo mimo wszystko mnie przyciąga.

   I może parę słów o najnowszym dziele Browna. Nie czytało mi się tego tak źle, jak dzieło z cyklu pt. "Anioły i demony", których nota bene też nie ukończyłam. Ta opowieść o wolnomularzach dla mnie ma urok nowości, bo niewiele wiem o tym zgromadzeniu. Masoni zawsze kojarzyli mi się ze spiskami, tajemnicami, elitarnością i Brown bazuje na takim dość powszechnym odbiorze tychże, a może aby być szczerą, bazuje na niewiedzy, w tym i mojej. Jednak  czym innym jest książka edukacyjna a czym innym rozrywkowa. Autor upycha mnóstwo informacji, wkładając je przeważnie w usta Langdona, czyniąc zeń nudnego i zafiksowanego na punkcie wiedzy profesorka, który nigdy nie daruje sobie okazji, by nie błysnąć wiedzą. Nawet podczas biegu ;)

Poza tym Brown zawsze czymś mnie wytrąci z równowagi (ale nie tzw. szarganiem świętości - ja np. kompletnie nie rozumiałam tego zamieszania wokół niby "kontrowersyjności" Kodu).Tym razem był to fragment:

" (...) Może to liczba osiemset osiemdziesiąt pięć zapisana cyframi arabskimi.
- Arabskimi? - zdziwił się Anderson. - Przypominaja normalne cyfry.
- Posługujemy się właśnie cyframi arabskimi. - Langdon musiał tak często tłumaczyć to studentom, że w końcu przygotował wykład na temat odkryć dokonanych przez ludy z obszaru Bliskiego Wschodu."


Wyobrażacie sobie studentów, którzy muszą zaliczyć taki wykład?!?! To dopiero kontrowersyjna dygresja. Czy poziom szkolnictwo w Stanach jest rzeczywiście taki mizerny? Bo to, że rośnie odsetek analfabetów, że rośnie pokolenie analfabetów wtórnych to wiem, ale żeby studenci? Studenci?! To już mnie mocno zaskoczyło.
   Cwany Brown buduje napięcie odsłaniając rzeczy nigdy nie "zasłonięte". I robi to z patetycznością, która towarzyszy magikom podczas wyciągania królika z cylindra a przecież i tak wszyscy wiedzą, co wyciągnie;)
Tak autor sprzedaje czytelnikom np. informacje o freskach na suficie Rotundy Kapitolu. Istnieją od 1865 roku, przedstawiają ni mniej nie więcej apoteozę Waszyngtona i taki też noszą tytuł. Ale o tym nie wie nikt... oprócz Langdona... Odkrywa więc przed niewtajemniczonym kolejną tajemnicę...
Słowo się rzekło i dalej nie czytam. Chociaż gdy w mojej bibliotece zakupią audiobooka, zapewne skuszę się na niego i dowiem się, o co w tym wszystkim chodziło.

   W ostatnich dniach siły regeneruję głównie przy Peterze Gabrielu i jego płycie "Passion", która była ścieżką dźwiękową do "Ostatniego kuszenia Chrystusa". Staroć, ale dla mnie to tegoroczne odkrycie. Płyta wzbudza zachwyt, co raczej zaskoczeniem nie jest,  ale też i burzy we mnie krew. Wściekam się, że tak późno dotarłam do tego nagrania... Ile jeszcze takich cudowności mi umknęło?

 W następnym wpisie przedstawię Wam więc jeden zmoich sprawdzonych  sposobów jak przeciwdziałać "przegapianiu".
Przynajmniej na polu literatury.
To do następnej relacji. Już wkrótce.

This entry was posted on 6.3.10 at sobota, marca 06, 2010 and is filed under , , . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

5 komentarze

O masz. Ja też czytam "Pokonanych". To znaczy czytam - nie czytam, bo mam pilniejsze lektury i "Pokonani" głównie leżą. Faktycznie postaci są dość napuszone. Czego jestem pewna - powieść Gołowkiny siłą wyrazu do pięt nie dorasta cyklowi "Dzieci z Arbatu", który po prostu wbił mnie w fotel kilka lat temu taki był mroczny, gęsty i przerażający.
A co do Petera Gabriela to ja aktualnie rozsmakowuje się w najnowszej płycie, czyli "Scratch my back".
A i abstrahując od wszystkiego - oglądasz III sezon Damages?

8 marca 2010 21:50

Obawiam się, że jednak poziom wiedzy w USA jest bardzo słaby. Przykład? Sonda uliczna, młodzi ludzie (na oko studenci, licealiści), pytanie - podaj nazwę państwa na 'U'. Odpowiedzi - Utah, 'Ugoslavia', Utopia...

Pozdrowienia!
Czarownica
[tudzież Krytyczka.blogspot.com zapraszam :) ]

9 marca 2010 16:52

Zosiku - a ja za "Dzieci Arbatu" jeszcze się nie wzięłam, chociaż wciąż mam ten tytuł na liście.
Porównać "Pokonanych" mogę za to do Sagi Moskiewskiej Aksionowa - z niekorzyścią dla dzieła Gołowkiny.

O Gabrielu przypomniałam sobie właśnie a propos tej coverowej płyty, chociaż samej "Scratch my back" jeszcze nie słuchałam. Nie omieszkam jednak tego zmienić:)

Damages? Nie, i zdradzę Ci, że nie mam jeszcze obejrzanego całego sezonu II! Ale to tylko moja wina a nie serialu ;)
Na bieżąco oglądałam jedynie Dextera i zakończenie serii IV choć tragiczne, to mnie cieszy ;)))

Czarownica - :( o poziomie edukacji w USA wiele się mówi i pisze, ale jakoś tak naiwnie ograniczałam te problemy do szkół a nie uniwersytetów. Wierząc, że tam trafiają już ludzie, którzy mają chociaż jakieś podstawy... Zastanawiam się, czy u nas też jest wielu takich delikwentów?

10 marca 2010 12:43

To co akurat Ciebie drazni w Pokonanych mnie ZACHWYCA. Wlasnie ten brak "letniosci" w czymkolwiek. To jedna z najlepszych ksiazek jakie w zyciu czytalam. I najtargiczniejszych bo az tak nie przeraza pokonanie "wroga" w otwartej walce jak wlasnie taki sposob kiedy sie to robi powoli, konsekwentnie i przemyslanie.

11 marca 2010 21:31

bookfa - może moja niechęć bierze się też z tego, że Aksionow, który pisał o tym samym okresie zrobił to właśnie przy wyciszonych emocjach. Dramat ludzi i epoki przedstawił bardzo sugestywnie, ale bez nadmiernej czułostkowości. Tonacja, w jakiej napisała swoją powieść Gołowkina jest dla mnie nieznośna - kojarzy mi się z jednostajnymi jękami, wydawanymi przez najęte płaczki. Jakieś to takie na pokaz i nieszczere - w moim odczuciu.
Ale książki nie skreślam, bo tematyka bardzo mnie interesuje.

To, co Ciebie zachwyciło i przeraziło, ja odnalazłam we wspomnianej wyżej sadze oraz "Oddziale chorych na raka" Sołżenicyna.
Niedawno ukazała się też książka matki Aksionowa o łagrowych doświadczeniach. Nie pamiętam tytułu, wiem, że Czytelnik to wydał. Z pewnością po to sięgnę.
Pozdrawiam:)

12 marca 2010 08:32

Prześlij komentarz