Jest tak wiele rzeczy, za które lubię Mariusza Szczygła. Najbardziej za jego miłość do wszystkiego, co czeskie i za pasję, z którą rozprawia o tej niezaprzeczalnie wielkiej love story.
Jako autor "Gottlandu" zebrał już zasłużone laury i o dziwo, doceniono go za ów zbiór reportaży zarówno zagranicą jak i u nas. Cud jakiś, nieprawdaż? ;)
Wciąż czekam na okazję, by posłuchać Szczygła na spotkaniu autorskim: jestem ciekawa jego kontaktu z czytelnikami, bo na mnie sprawia on wrażenie bardzo nieśmiałego człowieka. Ale również takiego, który się zapala, gdy mówi o tym, co kocha.
Lubię go też za to, że odkrył nie tylko Czechów i pokazał nam ich w nowym świetle, ale za to, że tak pięknie pisze o swoich przyjaciółkach.
O Zofii Czerwińskiej, której legendarne już zdanie również i ja pozwolę sobie zacytować: "Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej", bo nieodmiennie wprawia mnie w dobry nastrój (chociaż może nie powinno;) i zawsze wywołuje uśmiech na twarzy.
Przybliżył mi Hannę Krall, która nie jest już dla mnie tylko Wielką Literatką, ale tak po ludzku, mądrą i ciepłą kobietą. To, że pokazał mi ją w przysłowiowych kapciach wcale nie umniejszyło mojego podziwu dla jej talentu, bo i niby czemu by miało? Pozwoliło mi to jednak na prowadzenie prawie prywatnej rozmowy z Hanną Krall i jej bohaterami, podczas lektury kolejnego zbioru opowiadań czy reportaży autorki "Sublokatorki". To skrócenie dystansu pomaga, przynajmniej mi.
Lubię więc Szczygła. Tak.
Kupiony wczoraj i wczoraj przeczytany. To nic, że kupiłam zbiór z reportażami, które były mi znane już wcześniej, oprócz tego jednego, tytułowego.
To nic, że okładka* jest z rodzaju tych milusich i słodkich, z różowa wstążeczką w środku i że aż strach wziąć książkę do ręki, bo ma się wrażenie, że może zaraz pod wpływem dotyku uruchomi się muzyczka. Pewnie byłoby to "Dla Elizy"... jak w tych koszmarnych, samogrających kartkach imieninowych... brr...
"Kaprysik" ma podtytuł a brzmi on: "Damskie historie". I o tym jest ten zbiór, o kobietach i ich losie. Największe wrażenie robi na mnie wciąż opowieść pt. Reality poświęcony Janinie Turek. Po jej śmierci rodzina odkryła prawie 800 (!) zeszytów z zapiskami prowadzonymi przez matkę od lat 40. XX wieku. Nie są to dzienniki ani pamiętniki, to raczej statystycznik, bo Janina notowała wszystko: co zjadła na śniadanie, kogo spotkała mimochodem a kogo przypadkiem (bo jest w tych spotkaniach zasadnicza różnica), jakie oglądała programy telewizyjne, do kogo dzwoniła, ile dała prezentów a ile sama otrzymała, itd. Wszystkie czynności były skrupulatnie wpisywane w odpowiednią rubrykę.
Czemu? Nikt nie zna na to pytanie odpowiedzi: ani Szczygieł ani rodzina. Psychiatra podpowiada, że może to być nerwica natręctw z czym z kolei zupełnie nie zgadza się córka pani Janiny. Sama zainteresowana ukrywała przed rodziną swoje zacięcie do niezmordowanego podsumowywania życia w tych zeszytach.
Dla mnie jest to jedno z najbardziej przerażających studiów ludzkiej samotności i wyobcowania. Możliwe, że źle interpretuję działania bohaterki reportażu, ale wg mnie zeszyty miały wprowadzić porządek do chaosu, nadać ładu codzienności z którą trudno było się zmierzyć. Nie dostrzegam tutaj tego, co sugeruje Mariusz Szczygieł: że byc może to proba nadania znaczenia prozie życia, uchwycenia ich, nim przeminą na zawsze.
Mnie ten reportaż przeraża, ma niesamowitą siłę rażenia - przynajmniej dla mnie.
Pozostałe felietony są równie dobre. Nieznany mi, czyli "Kaprysik" to śliczny obrazek z życia małomiasteczkowej pani doktorowej, która raz do roku zjeżdża z walizami (chciałoby się powiedzieć: z kuframi;) pełnymi strojów i kapeluszy do szczecińskiego fotografa. Przybiera pozy, stroi się, zmienia. I uwiecznia ten proces na zdjęciach. Kiczowatych ale posiadających przedziwnie nostalgiczny klimat. I znów mnożą się pytania: dlaczego to robi? Czy to wynik tęsknoty za innym zyciem? Inną sobą? Czy to jedyna chwila, w ktorej zwycięża w bohaterce pani Bovary?
Polecam.
No i na koniec, na deser, to co lubię najbardziej. Szczygieł i Czechy. A już Szczygieł mówiący po czesku, to jak sam autor się wyraził: metafizicky orgasmus ;)))
http://www.ceskatelevize.cz/ivysilani/210522161600009-vsechnoparty/obsah/105779-mariusz-szczygiel/
Szczygieł opowiada o początkach swojej czechofilskiej przygody; o tym, skąd wzięła się polska miłość do Ivana Mladka (bo wg Polaka wygląda jak typowy Czech - ale jedynie w klipie "Joźin z Bazin";) o nieuprzejmych i klnących praskich kelnerach (polib mi prdel - to nie zaproszenie do ponownych odwiedzin, to czeska wersja angielskiego, wielce popularnego zwrotu: kiss my ass) o polsko-czeskich stereotypach, o seksie po polsku, o polskich deficytach w dziedzinie kultury, i o przepaści. "Pokaż Polakowi przepaść a natychmiast w nią skoczy" - jak ponoć wyraził się o nas Victor Hugo ;)))
Słucham i słucham, i wciąż się śmieję.
Lubię Mariusza Szczygła :)
A Wy?
*wiem, że ten projekt graficzny celowo igra z kiczem, że ma to być zabawa stylistyczna, ale do mnie jednak nie przemawia. Różowe brzydactwo, ale jak wiadomo nie ocenia się książki po okładce. Święte słowa.