Wpis na blogu można zacząć banalnie. Proszę, oto przykład: uwielbiam piątki:)
Tak pozmieniałam sobie godziny pracy, że weekend rozpoczynam już o 11.00.
Powtórzę więc ów banał: uwielbiam piątki:)))
Ten również, chociaż doświadczyłam traumatycznego przeżycia. Poszłam do biblioteki i oddałam wypożyczone książki. Niby nic, ale słuchajcie, co było dalej. Oddałam, pani stwierdziła, że mam czyste konto, ja na to, że chyba od niepamiętnych czasów i ... grzecznie powiedziałam do widzenia. Weszłam do przybytku rozpusty i wyszłam z pustymi rękoma. Z trzęsącymi rękoma. I ciężkim sercem. Ech...
Nieodwołalnie ogłaszam odwyk. Do wakacji.
Sytuacja robi się paradoksalna, bo mam regał pełen książek. Nieprzeczytanych. I wciąż ich przybywa. Koniec z tym (nie z przybywaniem, bo nie dam rady nie wypożyczać i nie kupować - albo jedno albo drugie). Stosuję metodę małych kroczków (bo ja słaba kobieta jestem): najpierw odstawiam wypożyczalnie, potem księgarnie.
Rzekłam.
Wpis na blogu można rozpocząć również oryginalnie: przystępuję do wyzwania:)
Tym razem poświęconego krajom nordyckim, które pozwoli celebrować już i tak gorącą miłość do tych mroźnych acz fascynujących rejonów. I przy okazji, aby upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, postanowiłam przy wyborze lektury ograniczyć się jedynie do tego, co posiadam w domu. Nie znalazłam jedynie Islandii, ale tym problemem mogę się przecież zająć w czasie wakacji, kiedy to wrócę na łono, a właściwie łona bibliotek moich ukochanych.
Nauczona doświadczeniem poprzednich wyzwań, nie podam od razu pełnej listy lektur. Bo choć lubię je tworzyć, to potem, już wybrane i spisane tytuły kojarzą mi się z obowiązkiem. Z lekturami szkolnymi! Wolę więc zdać się na żywioł i wybierać pojedynczo tytuły. A mogę wybierać np. z tego:
Od czego zacznę? Myślę.
Miłego weekendu :)