Pozwólcie więc, że swój stosunek do twórczości autora niezapomnianego Garpa wyłuszczę, posiłkując się upraszczającymi co prawda zbiorami, ale za to wprowadzającymi ład i porządek.
Zbiór nr 1
(czytaj: uwielbiam, lubię, cenię)
- Świat wg Garpa
- Jednoroczna wdowa
- Regulamin tłoczni win
- Metoda wodna
- Ostatnia noc w Twisted River
Zbiór nr 2
(niby się podoba, ale mogłabym dyskutować o tym sama z sobą)
- Modlitwa za Owena
- Małżeństwo wagi półśredniej
Zbiór nr 3
(nic nie rozumiem, nie podoba mi się, nawet nie doczytałam do końca)
- Syn cyrku
- Czwarta ręka
- Zanim cię znajdę
Jak więc widać, ostatnie spotkanie z pisarzem było nadzwyczaj udane.
W "Ostatniej nocy w Twisted River" było wszystko to, co lubię u Irvinga. Podkreślane przez wszystkich recenzentów powtarzalne motywy też mi nie przeszkadzają; to nawet zabawne, obserwowanie, co też tym razem mój ulubieniec zrobi np. z niedźwiedziem;) Zabrakło mi jedynie Wiednia, który tak często przecież pojawiał się w innych powieściach.
Irving jest gawędziarzem, który upodobał sobie groteskę jako główną kategorię estetyczną. Konfiguracje, w których ukazuje swoich bohaterów bywają więc... nieprzewidywalne i niejednokrotnie absurdalne. Siłą Irvinga jest to, że nie prycham czytając o pokręconych kolejach życia bohaterów, nie odkładam książki, wzruszając ramionami. Czytam zachłannie dalej, chociaż, przyznaję, nie zawsze rozumiem czemu (taka "Modlitwa za Owena" to świetny przykład - doskonała historia, wartka opowieść, a zakończenie tak przekombinowane, że do szału mnie doprowadza. Tak niewiarygodne i ckliwe, że nawet groteska nie uratowała tego. Gdyby ogłosić konkurs na najgorsze zakończenie powieści, Owen wygrywa w cuglach! Ba! Nie ma żadnego godnego konkurenta!)
Historia, która rozpoczyna się w Twisted River może z powodzeniem uwieść czytelnika. Śledzimy losy bohaterów na przestrzeni kilkudziesięciu lat, obserwując zmieniających się ludzi i świat wokół nich. Tragiczne wydarzenia pewnej brzemiennej w skutki nocy rozpoczną wieloletnią odyseję ojca i syna, która zamieni się w opowieść o rodzinie, miłości ojcowskiej, roli przypadku w życiu, cierpieniu, dorastaniu. To stary, dobry Irving.
Jednak akurat w tej książce jest coś jeszcze.
"Najbardziej zaś bolało go trywializowanie jego powieści. Prozę Danny'ego Angela przetrząsano w poszukiwaniu wątków autobiograficznych, krojono ja na części i wywracano na nice, węsząc za tym, co nosiło choćby znamiona wspomnień. No, ale czego się spodziewał?"
Główny bohater, Danny, jest pisarzem. Wydał kilka powieści, np. o wojnie w Wietnamie, czy poruszającą problem aborcji. Danny'emu krytycy zarzucają "że się powtarza', wplatając te same motywy do swoich kolejnych książek. Nie zapominajmy również o dzikim upodobaniu pana Angela do średników. Brzmi znajomo? No właśnie! Wypisz, wymaluj: John Irving.
I teraz nie wiem, czy to grożenie mi palcem, bo ja również doszukiwałam się wątków biograficznych w kolejnych książkach pisarza. Nie dlatego, że jestem wścibską babą, ale dlatego, że skoro np. śmierć syna powraca w kilku utworach, to zaczynam się zastanawiać: skąd ta obsesja?
"Pierwsze pytanie zawsze dotyczyło bowiem tego co "prawdziwe" w tej czy innej z jego książek. Cz główny bohater to postać wzorowana na rzeczywistej osobie? Czy wydarzenia najbardziej zapadające w pamięć (czytaj: najbardziej niszczące i tragiczne w skutkach) "naprawdę" przytrafiły się komuś, kogo pisarz zna lub znał?
Powtórzmy raz jeszcze: czego Danny się spodziewał? Czy sam nie prosił się o podobne pytania?"
Gra, którą Irving toczy z czytelnikiem przypomina niebezpieczną jazdę kolejką górską. Sam zaprasza do szalonej jazdy, pościgu za sobą, by w momencie największego pędu pokazać palec. Środkowy;)
Jednak jest na tyle uczciwy, by przyznać, że przecież sam zaprosił nas na tę przejażdżkę.
Bilet na kolejną rundę już kupiłam , bo na biurku dumnie puszy się mój najnowszy nabytek. "Hotel New Hampshire". Będzie ostra jazda?